Czy jest istotne przykładanie wagi do słów? Czy nie jest
ważne jak definiujemy pojęcia, których używamy? Czy przebywanie w sferze
duchowości może dawać prawo do dowolnego nazywania tego co już nazwane? Czy
argument Jedności, że wszystko jest Jednością może być argumentem ostatecznym w
uzasadnianiu dowolności? Czy warto ujednolicić pojęcia opisujące Boga? Czy może
jednak warto zdać się na intuicję, szósty zmysł i mimo, że każdy określi i
nazwie Go inaczej wszyscy będą wszędzie wiedzieć o co chodzi?
Wyobraź sobie sytuację kiedy nauczyciel duchowy rozpoczyna
swoje nauczanie i zaczyna od nazwania Boga inaczej niż jest to powszechnie
przyjęte. Nikt nie dziwi się, wszyscy obecni to akceptują. Nauczyciel zaczyna
prowadzić zajęcia. W ich trakcie posługuje się nowym słowem, nową nazwą jaką
wymyślił dla Boga. Słowem, którym do tej pory wszyscy nazywali co innego. W
pewnym momencie na salę wchodzi spóźniony uczestnik. Słucha. Nikt nie zwrócił
mu uwagi, że oto Bóg nazywany jest teraz Duszą. Jak sądzisz, czy spóźniony słuchacz
zrozumie wszystko czego nauczał nauczyciel?
Czy na tym powinno nam zależeć, aby dać coś od siebie
oryginalnego o czym nikt nie słyszał? Czy tworzona w taki sposób różnorodność
jest zbawienna? Czy taka różnorodność daje nam poczucie bezpieczeństwa? A może
tak kreowana mnogość świadczy o naszej ułomności?
Czy nie jest tak, że cały czas nie udaje się nam na tyle
wprawnie kierować naszymi umysłami, że wolimy stworzyć nowe nazwy, pogłębiając
istniejącą mnogość zamiast pochylić się nad istniejącą różnorodnością i odnieść
swoje doznania do istniejącego zakresu słów? Czyż nie jest szczególnie ważne abyśmy czynili to w trosce
o odbiorców naszego przekazu?
Gdzie jest granica po przekroczeniu której z krainy harmonii
przechodzimy do pojęciowego chaosu?
Hasło Jedności nie może być wytrychem do wszystkiego. Nie może
być bo Stwórca nie stworzył świata tak wielo fasetowym tylko po to, żeby ktoś
zatykał mu usta hasłem Jedności. Różnorodność jest niezbędna, ale i jej granice
są godne i konieczne poznania. Naszym zadaniem jest poznawać te granice,
również ustanawiać je, ale i je przesuwać lub wręcz usuwać. Jednym z naszych
narzędzi jest język i o ile nie ma większego znaczenia czy piszemy gżegżółka
przez ż czy rz to ma znaczenia kogo lub co rozumiemy pod tą nazwą. Ma znaczenie
ten fakt szczególnie wówczas kiedy nasze słowa kierujemy na zewnątrz do innych
osób.
Jest jeszcze jeden aspekt tego wydarzenia. Nie widzę powodu,
aby pozwalać na wrzucanie do mojej/naszej przestrzeni wszystkiego na co kto ma
ochotę. To właśnie w takich momentach rodzi się spór. Dzieje się tak w chwili
kiedy w naszą wspólnie kreowaną przestrzeń jeden z jej współtwórców wnosi coś
nowego, słabo lub wcale uzasadniając proponowaną zmianę. Pojawiający się opór
jest naturalnym zjawiskiem i jeżeli nie zamienia się w czystą agresję uznać go
należy za wręcz niezbędny. Opór i rozpoczęty spór powoduje wypalanie się starych
energetyk. Jest to twórczy płomień pozwalający na dokonanie się transformacji
wewnątrz uczestników sporu.
Osobiście oceniam bardzo dobrze takie chwile i cały
mechanizm dziejącej się w ten sposób zmiany. Nie jest zalecana ucieczka i
eskalacja uników. Przypominam, że mówimy o sporze „przyjaznym”. Przyjazny nie
oznacza przyjemny, ale na pewno oznacza korzystny dla wszystkich stron. Transformacja
jest zawsze korzystna. Nie ma się czego lękać. Wiele zależy również od
uczestników, aby nie przechodzili na stronę agresorów w chwili kiedy ich obraz
rzeczywistości w stopniu większym niż pozostałych musiał dostosować się do
zaproponowanej zmiany. Ewentualne odczuwanie bólu jak najbardziej może być
ograniczone kiedy koncentrować się będziemy nie na obronie, a na współtworzeniu
czyli nie tylko moje zdanie będzie słuszne, ale będzie mnie stać na
dopuszczenie i uznanie Twojego. Wewnątrz mnie taka gotowość oznacza otwartość
na Jedność w naszej indywidualnej różnorodności. Taki stan doskonale oddaje
pojęcie Miłości.
Przebywając w świecie dualnym jesteśmy otoczeni bielą, czernią
i morzem odcieni szarości. Naszymi częściami jest umysł, pole emocjonalne, i
materia, nasze ciało fizyczne. W tym świecie nie sposób żyć nie nazywając tego
co nas otacza.
Nie sposób rozmawiać o umyśle nie definiując o czym
rozmawiamy. Jeżeli umysł nazywamy np. polem kwantowym to nie można pominąć
uzasadnienia skąd pojawiła się ta nazwa. To uzasadnienie jest bezwzględnie
ważne, bo to dzięki niemu poszerzamy nasze pojmowanie Tego Co Jest. Nowa nazwa
solidnie zdefiniowana to nowy aspekt naszego rozumienia i postrzegania, a więc
nowa płaszczyzna do jeszcze głębszego rozumienia. Nadanie nowej nazwy dla
zjawiska, zdarzenia, dla kogoś czy czegoś bez nakreślenia ram tego co
narzuciliśmy jest niewłaściwe, bo powoduje chaos poprzez wprawienie odbiorcy w
konsternację. Sfrustrowany słuchacz jest zmuszony do autoracjonalizacji poprzez
automatyczne dokonanie porównań nowej nazwy z pojęciami znanymi wcześniej. Nie znalezienie
odpowiedników skutkuje koniecznością zwiększenia wysiłku podczas internalizacji
czyli przyswajania nowego na określenie już znanego. Rośnie tym samym ryzyko
pomyłek, błędnych interpretacji i zwykłego niezrozumienia tego o czym mówi
osoba używająca nowej nazwy.
Wprowadzenie na „rynek” idei duchowych nowych nazw dla
określenia Wyższej Jaźni oraz Boga, nowych, ale jednak znanych bo dotychczas
zarezerwowanych na określenie czego innego, bez głębszego uzasadnienia nie może
przynieść nic korzystnego. Sprawi jedynie, że woda będąca już obecnie mało
klarowną zmąci się jeszcze mocniej. Ryzyko jest za duże, aby pozwolić sobie na niepowstrzymaną
niczym dowolność.
Mój komentarz do wypowiedzi Huberta Ruhsa nie oznacza mojego
konserwatyzmu ani intelektualizmu. Chcę jedynie podkreśli, że dowolność nie
gwarantuje pogłębienia zrozumienia tego co niewidzialne, duchowe. Szczególnie
współcześnie w epoce potężnych zmian i transformacji wskazane jest trzymać się
podstawowych zasad kreowania naszej rzeczywistości czyli jeżeli już proponujemy
coś nowego to z solidnym uzasadnieniem. Zasadą powinno być też unikanie
nazywania dwóch różnych rzeczy tym samym pojęciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz