poniedziałek, 9 lipca 2012

Eksperyment


Chciałbym wszystkich z radością poinformować, że właśnie udało mi się osiągnąć planowaną od ponad roku wagę mojego pola fizycznego /czytaj ciała/ czyli 104 kilogramy. Już widzę Wasze grymaśne uśmieszki, wszak 104 jednostki nikogo nie powinny doprowadzać do euforii a wprost przeciwnie do natychmiastowego postawienie sobie wszelkich barier, granic, zakazów czy czego tam jeszcze. Mnie to nie dziwi. Jak jakieś gibkie słoneczko waży 55 lub inny przystojniak 75 to takie 104 powala. Zapewniam Was, że i ja tak myślałem będąc adonisem. Życie natomiast i upływający czas weryfikuje nasze percepcyjne oglądy, młodzieńcze pojmowanie rzeczywistości i stawia nas z wiekiem w sytuacji konieczności zaakceptowania siebie takim jakim się jest.
Jestem urodzeniową Wagą, a część przedstawicieli tego znaku zachowuje się jak przeciekająca łajba, nabierająca sadła jak wody bez żadnych szans na osuszenie /odchudzenie/. Co zjadłem to transformowało się w słoninkę i boczuś. Sytuacji takiej sprzyjała wrodzona niechęć do gimnastycznego traktowania własnego ciała oraz powszechnie panujący docisk systemowy zwany stresem. Ostatecznie dzięki aktywności na polu spożywczym odłożyłem w pewnym momencie w „depozycie” 120 kilogramów. Poczułem jak jestem wypełniony po czubek mojego przełyku. Już nie byłem słodkim pączusiem. Przed lustrem stał jakiś napęczniały opas. Brrrr… Co ja tu robie, kim ja jestem, pomyślałem i niemalże natychmiast powiedziałem – Dość.
Ta scena miała miejsce około półtora roku temu.
I co dalej?
Dalej postąpiłem jak wszyscy nawiedzeni, którzy myślą, że ich tusza bierze się ze zjedzonych nadmiernie kotletów, słodzonych napojów czy lodów. Oczywiście przemodelowałem swoją dietę, sałatki, świeżo wyciskane soki, bez mięsa. Niejedzenie mięsa spowodowało mniejsze łaknienie na słodycze tak, że prawie, przez jakiś czas, nie jadłem ich wcale.
Sukces był pełen. Schudłem 4 kilo. Doszedłem do 116 i moje ciałko powiedziało – „pas”.
Że co? Dlaczego? Dalej, do roboty, odtłuszczaj się jeszcze, jeszcze.
Nie! – odpowiedział mój organizm i zamilkł. Więcej żadnych kontaktów nie było.
Powiało co najmniej niezrozumieniem. Nie potrafiłem pojąć skąd ten zastój. Odżywiałem się przyzwoicie. Surowe warzywa, sałatki, soki stały się wiernymi moimi towarzyszami. Pokochałem ryżyk, znielubiłem ziemniaki, sosy nie wchodziły w grę, no chyba, że hinduskie, ale z rzadka, z rzadka.
Nic to, pomyślałem.
Jest takie coś we mnie co podpowiada mi w chwilach napotkanego w życiu skrajnego oporu – Odpuść, poczekaj. Samo wylezie.
Tak też zrobiłem i czekałem.
Żyje tak sobie, żyje, aż tu nagle – Łup – jaaak mi nie przeskoczy coś w kręgach lędźwiowych. Właśnie wychodziłem z wanny, więc pretekst był świetny. Noga mi się poślizgnęła. Szpagat był piękny, gorzej ze skutkami. Potężny ból przeszył mnie na wylot. Ledwo dolazłem do łóżka by lec poranionym. I byłoby pół biedy, ale po jakimś czasie próbowałem się poprawić, nieco unieść i …. Jezu, ja nie mogę się ruszyć. Byłem przerażony.

OK. Dość. Wystarczy opisywania moich nieszczęść. To tylko kolorowy obraz, rodzaj impresji, tak żeby wzmocnić sygnał i aby jego skutkiem powstał w Was mocniejszy rejestrat.

Najważniejszy w kontekście tematu głównego niniejszego wpisu jest efekt finalny mojej przypadłości. Schudłem kolejne 4 kilo.
Panowie! Jesteśmy na poziomie 112kg.
Ale nie tylko to było wówczas plonem mojej przypadłości.
To właśnie wówczas otrzymałem impuls od mojej Wyższej Jaźni. W ręce wpadł mi niespodziewanie wywiad z Hubertem Ruhsem i zdecydowałem się zaangażować w Matrycę Krystaliczną. Wówczas również sprawdziłem wahadłem, że optymalna waga dla mnie to 104 kg.
Byłem szczęśliwy. Wszystko było super. Byłem na dobrej drodze. W swojej naiwności nie spytałem tylko o cenę. Ale któż by o takie rzeczy pytał. No i kogo? Wszechświat, Pana Boga? :)  

Drugi akt tej historii już znacie. Zamieściłem go dwa wpisy poniżej. Rozrywający ból wątroby i woreczka żółciowego i moja bezradność, że nie mogę pomóc sobie podłączając się do Matrycy Krystalicznej.
To wszystko prawda a moje dalsze przypadłości nie spowodowały mojego wycofania się z postawionej tezy. Wprost przeciwnie, mam kolejne spostrzeżenia, dowody i wnioski.


Z racji braku stosownych laboratoriów oraz wyższych uczelni zainteresowanych /przynajmniej w naszym kraju/ badaniem zależności pomiędzy światem fizycznym i duchowym jestem zmuszony sam doświadczać na sobie szeregu dziwnych zdarzeń, które w zdrowym społeczeństwie i systemie wspierającym życie a nie odwrotnie nie powinny w ogóle zaistnieć /tzn. mam na myśli pomysły o takich eksperymentach/. Niestety mamy tę wątpliwą przyjemność żyć właśnie w środowisku wybitnie nie sprzyjającym rozwojowi człowieka jako istoty duchowej. Trudno, to tylko etap, szczęśliwie będący już w fazie schyłkowej.  

Biorąc pod uwagę moją wyjątkową niechęć do rozwiązań proponowanych przez system w aspekcie zdrowia czyli – jak cię coś boli to weź środek przeciwbólowy, jak nie przestaje to wezwij karetkę, jak oni nie dadzą rady to idź na operację niech ci tam wytną to i tamto i na pewno będzie lepiej – całe życie wybierałem inne rozwiązania, walcząc o swoją wolność i żeby nikt do mnie się nie dotykał.
I po co ja o tym piszę po raz kolejny?
Bo mnie mój woreczek żółciowy dopadł znowu z siłą nie mniejszą jak za pierwszym razem. Wrrrrr…..

Wszystko zaczęło się od fantastycznej zupy pomidorowej mojej żony, której spożyłem miski dwie. /Nie patrzcie tak na mnie, drugiego dania miało nie być/.
Zupa była świetna tylko, że ja zapomniałem jak to kilka miesięcy temu wahadło pokazywało mi, że pomidory są nie dla mnie. Zapomniałem bo zlekceważyłem to wskazanie i cały czas wcinałem pomidory, że hej. Zapomniałem, zlekceważyłem i nie pomyślałem, nie powiązałem faktów, sytuacji i … prawdę powiedziawszy chciałem zjeść coś smacznego bo po ostatnim ataku wątroby miałem dość wielodniowej diety kisielowo bułeczkowo kompocikowo jabłkowej i potrzebowałem mocnego męskiego smaku.
Byłem już w takim amoku smakowym, że zapomniałem, że na wątrobę każdy smak jest dobry byle nie kwaśny. A ja te zupę, co za….

Ból tradycyjnie narastał powoli. Miałem szansę jeszcze pomyśleć co by tu poradzić, bez zwijania się i łapania odlatujących pod sufit myśli.
Decyzja nie była trudna. Zastosowana Matryca przyniosła efekt, ból zelżał, a ja mogłem po kilku godzinach położyć się spać. Odczuwałem co prawda niewielki ból, ale miałem nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze i do rana będzie OK. Nie było. Obudziłem się o trzeciej w nocy. Nie mogłem leżeć. Resztę możecie już sobie wyobrazić. Ból był rozrywający, a ja rozpocząłem wielki eksperyment. Niepomny wcześniejszych doświadczeń z Matrycą, a raczej właśnie wbrew nim chciałem doświadczyć raz i ostatecznie w jakim zakresie Matryca oddziałuje na pole fizyczne.
Wahadło wskazało, że powinienem wykonać jednego dnia co kilka godzin trzy sesje Matrycy. Byłem zaskoczony, ale eksperyment był w toku i postanowiłem nie dyskutować.
Pierwsze podłączenie wykonane rano trwało 60 minut i przyniosło lekka ulgę. Ból mimo wszystko trwał, ale byłem przy nadziei. Drugie podłączenie ku mojemu zdziwieniu trwało dwie godziny. Ból był potężny. Nasilił się w pierwszej fazie sesji i dopiero w drugiej części odpuścił na tyle, że dało się myśleć. Sesje wykonywałem na stojąco /wówczas lepiej odbieram wewnętrzne sygnały kiedy jest koniec każdego etapu i mogę wykonać następne podłączenie/ czasami nie dawałem rady i musiałem usiąść.
Kolejne kilka godzin przeleżałem w jednej pozycji w łóżku.
Trzecią sesję rozpocząłem o 13.30. Ból jeszcze bardziej się nasilił. Ledwo stałem, co chwilę przysiadałem, opierałem się o stół. Wsłuchiwałem się w swoje ciało tak, aby nic nie uronić, żadnego sygnału, żeby wszystko wykonać jak najlepiej, żeby nie mieć żadnych wątpliwości, że nic nie pominąłem. Sesja trwała znowu dwie godziny zaledwie bez 10 minut. Minimalny efekt.
Nie powiem, że byłem załamany. To nie tak. Po prostu poprzednie doświadczenia z Matrycą, zarówno pozytywne jak i negatywne dawały mi w tej chwili dobre oparcia. Niemniej fakty mówiły same za siebie. Poddałem się.
Zadzwoniłem do mojego Anioła – Janusza. Kilka zabiegów na odległość i ból był względnie opanowany. W nocy spałem co prawda tylko dwie godziny bo nijak nie mogłem się w łóżku ułożyć, ale ten ból, który wówczas mi towarzyszył był jak łagodny dotyk dłoni masażystki wobec łapy sadysty miażdżącego mi narządy za dnia.
Energia Janusza, co chwile podsyłana, intensywnie krążyła we mnie usuwając ból, złogi i jak się okazało również małe kamienie, które miałem w woreczku żółciowym. Nie mam na to fizycznych dowodów, nie robiłem usg. Pracuje tylko wahadłem i pomimo, że zdaję sobie sprawę, że wahadło sprawia nie raz psikusy to jednak wieloletnie moje doświadczenie pozwala wiele błędów eliminować bądź po prostu wyczuwać kiedy wahadło opowiada jakieś pierdoły. Uważam, ze tym razem było coś na rzeczy. Dwa kamienie wielkości 1 mm zdają się być czymś realnym.

Wnioski:
Jeżeli powiem, że skutki podłączenia do Matrycy na planie fizycznym w przypadku stanów zapalnych są niewielkie lub żadne to nie będzie to już dla nikogo zaskoczeniem ponieważ zdanie te wypowiadałem już wcześniej. To co jest ważne rozważając dalej zasady działania Matrycy to fakt, że Matryca działa na przyczyny przyczyn i jest w stanie usunąć nasze bóle i stany zapalne tylko, że potrzebuje do tego tyle czasu, że prędzej będziemy chodzić z bólu po suficie niż Matryca dojdzie do meritum i poczujemy ulgę.
Skąd taki wniosek?
Po pierwsze, kiedy zapytałem wahadła jaką metodę powinienem zastosować, aby usunąć mój ból wahadło wskazało w pierwszej kolejności na Ustawienia Hellingerowskie a w drugim na Hipnozę. Dopiero w trzeciej kolejności na Matrycę Krystaliczną. Kiedy poprosiłem żonę, aby i ona sprawdziła ten sam temat to jej oprócz Ustawień Hellingerowskich wahadło pokazało Szamanizm. Byłem zdumiony i na początku kompletnie nie wiedziałem co myśleć. Ponieważ nie było możliwe wykonanie żadnej ze wskazanych metod zacząłem pracować Matrycą, ale duży znak zapytania we mnie pozostał. O co chodzi? Skąd takie wskazania? Starałem się skupić, wewnętrznie zharmonizować. Po pewnym czasie zapytałem ponownie. Otrzymałem identyczny wynik. Kilka następnych postawionych pytań i otrzymanych za pośrednictwem wahadła odpowiedzi pozwoliło zorientować się mi, iż wokół mnie znajdują się pola morficzne mojej rodziny, bliskich zmarłych osób, oraz nieprzetworzone emocje, które domagają się transformacji i ma to związek z atakiem mojego woreczka żółciowego.
Oczywiście proszę nie odbierać tej informacji jakoby jakieś dusze zmarłych były do mnie doczepione i zakłócały moje funkcjonowanie. Tak nie jest, sprawdziłem to również. Chodzi o pola morficzne czyli tzw. gęstości. Jest to termin dość dobrze opisujący o co chodzi, ale dość trudny do zrozumienie bez posiadania szeregu doświadczeń szczególnie na poziomie odczuwania tych zjawisk, a dopiero z ich odczuwania bierze się głębsze zrozumienie. Jeżeli miałbym je komuś spróbować opisać to powiedziałbym, że gęstość to rodzaj pola, chmury, posiadającej właściwą sobie częstotliwość i pamięć o minionych zdarzeniach. Oczywiście najczęściej bolesnych, ale nie tylko choć ze zrozumiałych względów to te negatywne, bolesne się uaktywniają i dają nam znać o sobie. Dlaczego? Ano właśnie dlatego, abyśmy się ocknęli i transformując siebie przetransformowali również je. One chcą odejść, ale nie mogą. W pewnym sensie my jako następni członkowie własnych rodów je trzymamy, więzimy. Więzimy, ale i wzmacniamy własnymi negatywnymi czyli pozbawionymi miłości, egoistycznymi zachowaniami, decyzjami. Oczywiście robimy to nieświadomie. Stąd tak ważny obecnie jest rozwój świadomości, tzw. naszej duchowości.
/W rzeczywistości chodzi nie o rozwój naszej duchowości, duszę mamy, ona jest kompletna i wcale nie musimy jej rozwijać. Natomiast chodzi o podniesienie naszej świadomości, głębsze pojmowanie, rozumienie siebie samych, otworzenie swojego serca i dopuszczenie naszych Wyższych Jaźni do głosu. Doprowadzenie do sytuacji kiedy Wyższa Jaźń czyli Dusza lub Obecność Kantowa jak mawia James /macie jakieś skojarzenia?:)/ wysyłająca na co dzień do nas wiele impulsów będzie przez nas dobrze i coraz lepiej słyszana. Jeżeli tak będzie się działo i osiągniemy takie możliwości to właśnie wówczas będziemy mogli mówić o pełnej transformacji naszego świata. Ten proces jest określany przez mistrzów ezoterycznych jako wprowadzanie Ducha w materię/.
Przepraszam za tę przydługą dygresję, ale chyba jest ważna dla pełnego wzajemnego zrozumienia.

Powracając do moich pól morficznych i nieprzetworzonych emocji. Pewność co do tego o czym piszę uzyskałem wówczas, kiedy zapytałem o bezpośrednie przyczyny zapalenia woreczka.
Bezpośrednią przyczyną na planie fizycznym była zła dieta. Wszyscy wiemy, że to co jemy nie wynika z niczego. Jemy to co nam smakuje, ale przecież zawsze jest powód dla którego coś nam smakuje a coś nie. Dlaczego np. ja lubiłem jeść ostro? Ona dlatego, że mam taki charakter. A dlaczego taki mam, bo taki się urodziłem? Nie tylko. Miałem takiego samego ojca. Podczepiony jestem pod pola morficzne rodu, który miał więcej takich przedstawicieli. Tu nie chodzi tylko o samą gwałtowność. Kamienie w woreczku żółciowym odkładają się kiedy gorąco właściciela wywołuje skłonność do odczuwania potrzeby na określone smaki. Konsumpcja tychże pod postacią produktów odreagowuje, ale również prowadzi do odkładania złogów. I mamy kamienie. Ale to nie koniec rozumienia procesu. Powstaje pytanie co stoi za tym, że jestem „gorący”, gwałtowny, reaguję emocjonalnie. Jak powstają owe pola morficzne? Tu już na pewno dotykamy zagadnienia naszych ciał subtelnych i generalnie całego świata energii subtelnych. Zagadnienia te na razie są dla nas jedną wielką tajemnicą. Rzecz charakterystyczna, że wahadło jako powód mojego zapalenia woreczka na planach subtelnych pokazało nieprzetworzone emocje oraz i tu uwaga, kolejne zaskoczenie – transformacje instrumentu biologicznego w obliczu zachodzących zmian na planecie.
Co to znaczy?
Znaczy to, że to co spotyka mnie również dotyka Ciebie i tym bardziej dotyka im bardziej jesteś chętny podnieść swoją świadomość. Nie znaczy to, że za chwilę będziesz miał zapalenie woreczka czy innych części swego ciała. Znaczy to natomiast, że powinieneś być uważnym obserwatorem siebie przejawionego tu i teraz, ponieważ, może zaistnieć coś na co nikt nie da Ci odpowiedzi poza Tobą samym.

Żyjemy otoczeni morzem subtelnych wibracji, niewidzialnych struktur jak choćby Matryca Krystaliczna. Żyjemy na planie fizycznym, w świecie gdzie większość naszych braci pogrążonych w głębokim śnie wierzy uparcie, że nic poza fizycznością nie istnieje a duchy i krasnoludki to bzdura.

Nauka sięgnęła dna. Udowodniła samej sobie, że boska cząstka istnieje. Istnieje zatem pole Higgsa, które jest podstawą przejawiania się fizyczności. Wspomniane sięgnięcie dna przez naukowców jest faktem niezwykle optymistycznym. Mają od czego się odbić.:) Jest też duża szansa na powszechną zmianę paradygmatu i ponowne pożenienie twardego, materialnego stanowiska racjonalistów z pozornie nieuchwytnym, nie poddającym się żadnym naukowym pomiarom światem duchowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że za chwilę zmierzymy i zważymy Pana Boga. Natomiast sądzę, że zmiana paradygmatu oprócz szerokiej zgody na istnienie czegoś więcej poza materią /i podkreślam, że chodzi tu o oficjalne masmedia i edukację powszechną/ doprowadzi do ostatecznej transformacji całej naszej cywilizacji.
Jestem przekonany, że Matryca Krystaliczna odegra w tym procesie również swoją znaczącą rolę. Nawet jeżeli świadomość jej istnienia nie jest jeszcze powszechna to pewność jej przejawiania się została już przez wielu spośród nas dowiedziona

Trochę odjechałem, ale zgodzicie się, ze cały czas w temacie :).
Już wracam i teraz będzie najlepsze:

Wniosek nr 2
Wszystko na to wskazuje, że Matryca jest w stanie pomóc, nawet w przypadku ostrego stanu zapalnego!!!
Dlaczego mi nie pomogła?
Bo już nie dałem rady z bólem. Nie wytrzymałem. Wszystkich trzymających kciuki za mój eksperyment bardzo przepraszał. Ból był już ponad moje możliwości jego znoszenia.
Poza tym jesteśmy fizyczni i choć już całkiem nieźle świadomi, że wiemy gdzie szukać przyczyny przyczyn /w ciałach subtelnych/ to jak wszystko w tej czasoprzestrzeni jak sama nazwa głosi, wymaga czasu, a fizyczne ciało boli i domaga się natychmiastowej interwencji. Sądzę, że gdyby mój eksperyment był tzw. kontrolowanym eksperymentem z udziałem odpowiedniego sprzętu, lekarza czy kogo tam jeszcze to moglibyśmy naprawdę osiągnąć niezwykłe rezultaty. Tymczasem było jak było. Wszyscy wiemy, że nim odkryto cudeńka jakimi posługujemy się obecnie na co dzień to niejedno laboratorium wcześniej poszło z dymem. Ja przerwałem eksperyment bo nie chciałem sam wylecieć w powietrze. Z pewnością to zrozumiecie.

Ale skąd takie pozytywne wnioski? Oczywiście z pośrednich danych jakie uzyskałem za pośrednictwem wahadła plus trochę wiary, zrozumienia i nadziei.

Na pytanie ile razy jeszcze powinienem zastosować Matrycę uzyskałem wynik – 2 razy. A jaki łączny czas powinienem być podłączony do Matrycy – 3 godziny. Nie dałem już sobie tego czasu. Zbliżał się wieczór i przeciąganie eksperymentu do późnych godzin wieczornych mogło skutkować zmuszaniem Janusza do prac nocnych. Poza tym przerażała mnie kolejna noc w bólach. Wytrzymałem kilkanaście godzin, nie licząc kilku poprzedniego dnia.

Prowadzenie w ten sposób eksperymentu na własnym ciele jest pozornie głupie. Starałem się przyczyny mojej decyzji uzasadnić wyżej, ale tak naprawdę dla mnie osobiście najważniejsze jest uzyskanie większej świadomości siebie, mojego działania oraz zrozumienia zastosowania i oddziaływania Matrycy Krystalicznej co uważam za wartość samą w sobie i całkowicie nie do przecenienia. Mówiąc krótko – warto było.

Podsumowanie.
Matryca Krystaliczna nie jest zła a nawet jest wspaniała. Usunęła, rozpuściła  całkowicie moje negatywne kody, pola morficzne czy jakkolwiek cały ten bród nazwiemy w polach emocjonalnym i mentalnym w zakresie dotyczącym zapalenia woreczka żółciowego w 100%. Przygotowała też teren pod działania Janusza oczyszczając pole fizyczne w 50%. Prawdą jest, że tym razem poszło jakby nieco szybciej. Kiedy wykonywałem Matrycę w dwa dni po oddziaływaniu Janusza w celu zrównoważenia mnie samego odbierałem cały proces po podłączeniu inaczej, jakby w bardziej pełny, głębszy a jednocześnie równoważący sposób. W pewnej chwili raz po razie poczułem coś jakby mikro wybuchy w woreczku żółciowym i rozchodzące się we wszystkie strony mojego ciała elektryczne igły. Coś niesamowitego. Wahadło uparcie twierdzi, że tak wygląda teraz u mnie proces leczenia. Nieźle.

Na zakończenie jeszcze mała ciekawostka. Otóż pokusiłem się o porównanie skuteczności kilku podstawowych technik uzdrawiania i ich wpływu na trzy podstawowe nasze pola: fizyczne, emocjonalne i mentalne. Pamiętajcie, że to tylko zabawa, aczkolwiek bardzo wymowna. Oto wyniki:


Pole Fizyczne
Skuteczność oddziaływania
w %
Pole Emocjonalne
Pole Mentalne
Bioenergoterapia
60-65
60-65
60-65
Reiki
65-70
65-70
65-70
Matryca Energetyczna
70-75
70-75
70-75
Matryca Krystaliczna
50
100
100
Powyższy wynik jest uśredniony i odnosi się do całej populacji adeptów każdej ze sztuk. Wiem na pewno, że są bioenergoterapeuci, którzy na polu fizycznym osiągają 100%-ową skuteczność, ale pomimo ich potężnych możliwości na polu emocjonalnym i mentalnym osiągają „tylko” 80%. Piszę w cudzysłowie, bo przecież i tak jest to wspaniały wynik.

Błogosławieństwa dla wszystkich.