środa, 14 listopada 2012

Glossa do wypowiedzi Huberta Ruhsa


Czy jest istotne przykładanie wagi do słów? Czy nie jest ważne jak definiujemy pojęcia, których używamy? Czy przebywanie w sferze duchowości może dawać prawo do dowolnego nazywania tego co już nazwane? Czy argument Jedności, że wszystko jest Jednością może być argumentem ostatecznym w uzasadnianiu dowolności? Czy warto ujednolicić pojęcia opisujące Boga? Czy może jednak warto zdać się na intuicję, szósty zmysł i mimo, że każdy określi i nazwie Go inaczej wszyscy będą wszędzie wiedzieć o co chodzi?

Wyobraź sobie sytuację kiedy nauczyciel duchowy rozpoczyna swoje nauczanie i zaczyna od nazwania Boga inaczej niż jest to powszechnie przyjęte. Nikt nie dziwi się, wszyscy obecni to akceptują. Nauczyciel zaczyna prowadzić zajęcia. W ich trakcie posługuje się nowym słowem, nową nazwą jaką wymyślił dla Boga. Słowem, którym do tej pory wszyscy nazywali co innego. W pewnym momencie na salę wchodzi spóźniony uczestnik. Słucha. Nikt nie zwrócił mu uwagi, że oto Bóg nazywany jest teraz Duszą. Jak sądzisz, czy spóźniony słuchacz zrozumie wszystko czego nauczał nauczyciel?

Czy na tym powinno nam zależeć, aby dać coś od siebie oryginalnego o czym nikt nie słyszał? Czy tworzona w taki sposób różnorodność jest zbawienna? Czy taka różnorodność daje nam poczucie bezpieczeństwa? A może tak kreowana mnogość świadczy o naszej ułomności?
Czy nie jest tak, że cały czas nie udaje się nam na tyle wprawnie kierować naszymi umysłami, że wolimy stworzyć nowe nazwy, pogłębiając istniejącą mnogość zamiast pochylić się nad istniejącą różnorodnością i odnieść swoje doznania do istniejącego zakresu słów? Czyż nie jest  szczególnie ważne abyśmy czynili to w trosce o odbiorców naszego przekazu?

Gdzie jest granica po przekroczeniu której z krainy harmonii przechodzimy do pojęciowego chaosu?

Hasło Jedności nie może być wytrychem do wszystkiego. Nie może być bo Stwórca nie stworzył świata tak wielo fasetowym tylko po to, żeby ktoś zatykał mu usta hasłem Jedności. Różnorodność jest niezbędna, ale i jej granice są godne i konieczne poznania. Naszym zadaniem jest poznawać te granice, również ustanawiać je, ale i je przesuwać lub wręcz usuwać. Jednym z naszych narzędzi jest język i o ile nie ma większego znaczenia czy piszemy gżegżółka przez ż czy rz to ma znaczenia kogo lub co rozumiemy pod tą nazwą. Ma znaczenie ten fakt szczególnie wówczas kiedy nasze słowa kierujemy na zewnątrz do innych osób. 

Jest jeszcze jeden aspekt tego wydarzenia. Nie widzę powodu, aby pozwalać na wrzucanie do mojej/naszej przestrzeni wszystkiego na co kto ma ochotę. To właśnie w takich momentach rodzi się spór. Dzieje się tak w chwili kiedy w naszą wspólnie kreowaną przestrzeń jeden z jej współtwórców wnosi coś nowego, słabo lub wcale uzasadniając proponowaną zmianę. Pojawiający się opór jest naturalnym zjawiskiem i jeżeli nie zamienia się w czystą agresję uznać go należy za wręcz niezbędny. Opór i rozpoczęty spór powoduje wypalanie się starych energetyk. Jest to twórczy płomień pozwalający na dokonanie się transformacji wewnątrz uczestników sporu.
Osobiście oceniam bardzo dobrze takie chwile i cały mechanizm dziejącej się w ten sposób zmiany. Nie jest zalecana ucieczka i eskalacja uników. Przypominam, że mówimy o sporze „przyjaznym”. Przyjazny nie oznacza przyjemny, ale na pewno oznacza korzystny dla wszystkich stron. Transformacja jest zawsze korzystna. Nie ma się czego lękać. Wiele zależy również od uczestników, aby nie przechodzili na stronę agresorów w chwili kiedy ich obraz rzeczywistości w stopniu większym niż pozostałych musiał dostosować się do zaproponowanej zmiany. Ewentualne odczuwanie bólu jak najbardziej może być ograniczone kiedy koncentrować się będziemy nie na obronie, a na współtworzeniu czyli nie tylko moje zdanie będzie słuszne, ale będzie mnie stać na dopuszczenie i uznanie Twojego. Wewnątrz mnie taka gotowość oznacza otwartość na Jedność w naszej indywidualnej różnorodności. Taki stan doskonale oddaje pojęcie Miłości.

Przebywając w świecie dualnym jesteśmy otoczeni bielą, czernią i morzem odcieni szarości. Naszymi częściami jest umysł, pole emocjonalne, i materia, nasze ciało fizyczne. W tym świecie nie sposób żyć nie nazywając tego co nas otacza.
Nie sposób rozmawiać o umyśle nie definiując o czym rozmawiamy. Jeżeli umysł nazywamy np. polem kwantowym to nie można pominąć uzasadnienia skąd pojawiła się ta nazwa. To uzasadnienie jest bezwzględnie ważne, bo to dzięki niemu poszerzamy nasze pojmowanie Tego Co Jest. Nowa nazwa solidnie zdefiniowana to nowy aspekt naszego rozumienia i postrzegania, a więc nowa płaszczyzna do jeszcze głębszego rozumienia. Nadanie nowej nazwy dla zjawiska, zdarzenia, dla kogoś czy czegoś bez nakreślenia ram tego co narzuciliśmy jest niewłaściwe, bo powoduje chaos poprzez wprawienie odbiorcy w konsternację. Sfrustrowany słuchacz jest zmuszony do autoracjonalizacji poprzez automatyczne dokonanie porównań nowej nazwy z pojęciami znanymi wcześniej. Nie znalezienie odpowiedników skutkuje koniecznością zwiększenia wysiłku podczas internalizacji czyli przyswajania nowego na określenie już znanego. Rośnie tym samym ryzyko pomyłek, błędnych interpretacji i zwykłego niezrozumienia tego o czym mówi osoba używająca nowej nazwy.

Wprowadzenie na „rynek” idei duchowych nowych nazw dla określenia Wyższej Jaźni oraz Boga, nowych, ale jednak znanych bo dotychczas zarezerwowanych na określenie czego innego, bez głębszego uzasadnienia nie może przynieść nic korzystnego. Sprawi jedynie, że woda będąca już obecnie mało klarowną zmąci się jeszcze mocniej. Ryzyko jest za duże, aby pozwolić sobie na niepowstrzymaną niczym dowolność.

Mój komentarz do wypowiedzi Huberta Ruhsa nie oznacza mojego konserwatyzmu ani intelektualizmu. Chcę jedynie podkreśli, że dowolność nie gwarantuje pogłębienia zrozumienia tego co niewidzialne, duchowe. Szczególnie współcześnie w epoce potężnych zmian i transformacji wskazane jest trzymać się podstawowych zasad kreowania naszej rzeczywistości czyli jeżeli już proponujemy coś nowego to z solidnym uzasadnieniem. Zasadą powinno być też unikanie nazywania dwóch różnych rzeczy tym samym pojęciem.

wtorek, 13 listopada 2012

Miłowanie


Wystarczy jeżeli Miłujesz. Nie zastanawiaj się czy warto. Wzbudzaj w sobie stan Miłowania Wszystkiego Co Jest, Wszystkiego Co Cię Dotyka, Co Ty Dotykasz. Nie zastanawiaj się czy warto, nie racjonalizuj, nie osądzaj, a nawet nie oceniaj. Nie oceniaj przynajmniej w tym aspekcie oceniania. Tylko Miłuj. Wszystko i Wszystkich. Nie ważna jest polityka, nie ważny jest Smoleńsk, nie ważne są opinie niezdolnych do Miłowania, nie ważne kto kogo prowokował i czy w ogóle miało to miejsce. Miłuj. Miłuj siebie, tych co kochasz i tych, których umysł podpowiada Ci abyś nienawidził. Miłuj nieprzyjacioły Twoje. Tylko To jest sensem naszego ISTNIENIA, Twojego ISTNIENIA. I o nic się nie martw. Twoje Miłowanie rozleje się jak fala po całej naszej planecie. To naszą Miłością zmieniamy wibracje, nie dyskutowaniem, protestami czy oporem. Czynnikiem Zmiany jest nasze Miłowanie Wszystkiego Co jest i niezależnie Jakie Jest. Więc Miłuj, bo To jest Twoja Moc.

niedziela, 11 listopada 2012

Ad Wywiad z Hubertem Ruhsem


W ostatnim numerze 11/2012 CzwartegoWymiaru opublikowany został wywiad z Hubertem Ruhsem, twórcą metody podłączania się pod subtelną strukturę/pole Matrycę Krystaliczną. Wywiad ze wszech miar ciekawy i godny polecenia adeptom tej sztuki jak i wszystkim potencjalnie zainteresowanym. 



Hubert Ruhs definiuje w sposób dojrzały czym jest Matryca Krystaliczna.  Podkreśla, że „świadome połączenie się z jej polem wprowadza nas na poziom rzeczywistości kwantowej, w której istnieje możliwość dokonywania wszelkich zmian na płaszczyźnie fizycznej”. Mocno powiedziane. Z własnego doświadczenia dodam, że nie jest wskazany hurra optymizm i osiąganie stanów euforycznych przed rozpoczęciem praktykowania Matrycy Krystalicznej. Uzdrawianie czy też mówiąc szerzej zmiana ma w większości przypadków charakter procesu a nie aktu jednostkowego. Nie następuje też w krótkim horyzoncie czasowym a raczej długim. Wskazana jest cierpliwość i nieustępliwe praktykowanie. Wg mnie Matryca nie oddziałuje bezpośrednio na pole fizyczne i mimo, że zdarzają się przypadki szybkiej odpowiedzi/reakcji pola fizycznego /czytaj – uzdrowienia pacjenta/ to jednak w większości przypadków zmiana wprowadzana przez podłączenie się do pola Matrycy Krystalicznej nie jest tak spektakularna jak byśmy tego oczekiwali.



Matryca Krystaliczna wpływa bezpośrednio na pole emocjonalne i mentalne. To w tych przestrzeniach zmiany mogą być doświadczane natychmiastowo. Ale i to nie jest regułą. Wg mnie wszelkie zmiany dokonujące się w naszej rzeczywistości mają charakter procesu i bardzo trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź w jakim czasie dokonuje się zmiana. Biorąc pod uwagę doznania /moje własne oraz pacjentów/ już w trakcie zabiegu podłączania do pola Matrycy można mówić o pewnego rodzaju zmianie, która dokonuje się natychmiastowo, a przynajmniej takie wrażenie się odnosi, wrażenie, że „coś się dzieje”. Wydaje mi się również, że kluczem do zrozumienia działania Matrycy Krystalicznej jest skoncentrowanie się na podstawowym jej zakresie oddziaływania czyli dekodowaniu negatywnych wzorców/kodów, które sami w bieżącym życiu jak i poprzednich „wyprodukowaliśmy”.



Miejmy nadzieję, że wkrótce ukaże się długo oczekiwana książka Huberta Ruhsa i dowiemy się więcej o samym procesie i osobistych odczuciach na ten temat autora metody.



To co najbardziej wśród wszystkich wypowiedzi Huberta Ruhsa przykuło moją uwagę i przyznam zaniepokoiło to odwrócenie powszechnie uznanego porządku logicznego w opisie naszej rzeczywistości duchowej. Oto co powiedział Ruhs:

„Kiedy uwolnimy się wreszcie od lęków i destrukcyjnych przekonań zakotwiczonych w podświadomości, mamy szansę na pozbycie się ograniczeń oraz połączenie ciała fizycznego z duchem oraz z Duszą. Mówiąc o duchu, mam na myśli naszą nadświadomość lub wyższe ja, natomiast pojęcie Duszy utożsamiam z Najwyższą Istotą, Źródłem lub Bogiem”



Nie rozumiem dlaczego Hubert Ruhs nazywa wyższe ja duchem, a Stwórcę Duszą? Czemu to ma służyć? Jesteśmy wychowani w cywilizacji o korzeniach judeo-chrześcijańskich. System, który poznaliśmy i jest w powszechnym użyciu w naszym kręgu kulturowym mówi jednoznacznie o duszach i o Stwórcy. Z chrześcijaństwa znamy jeszcze pojęcie Ducha Świętego. Nie znam całej literatury ezoterycznej obecnie dostępnej, ale po przeczytaniu ponad 30 – 40 różnych pozycji zorientowałem się, że autorzy potrafią w dość luźny sposób podchodzić do używanej przez siebie terminologii. Na określenie tych samych pojęć używają różnych słów nie definiując ich nazbyt dogłębnie. Błądząc po tym pojęciowym oceanie natrafiłem w pewnym momencie na szereg wypowiedzi, które pozwoliły mi uporządkować zasadnicze pojęcia, niezbędne do samookreślenia i zrozumienia Kim Jestem. Mam na myśli pojęcie Świadomości, Wyższej Jaźni i Duszy. Jak sądzę, większość z nas wie, że nikt nic nie wie czyli tak naprawdę wiemy, że nie ma ostrych, wyraźnych, jednoznacznych definicji wymienionych pojęć. Problem ten spędzał mi sen z powiek bo nijak nie mogłem pojąć co to znaczy, że jestem duszą, albo, świadomością czy też, że jest jakieś wyższe ja pomijając już gdzie jest – wyżej, nade mną, a jak wysoko? Jak już pisałem dużą inspiracją są dla mnie materiały WingMakers pisane ręką anonimowego James`a. Nie ma w nich na każdym kroku gotowych recept, choć można znaleźć i takie niemniej jednym z zadań jakie postawił przed sobą ich autor jest inspiracja czytelnika. Właśnie studiując te teksty uświadomiłem sobie, że trzy wymienione wyżej pojęcia opisują to samo czyli mnie samego w mej Najgłębszej Istocie. Zatem Świadomość jest Wyższą Jaźnią i Duszą. Czyli Dusza jest Świadomością i Wyższą Jaźnią. To Wyższa Jaźń jest Świadomością i Duszą. A to wszystko, ta nomen omen trójca, to jestem JA. JA czyli boska istota, boskie światło, boska miłość. Ta trójca jest tym samym. Jest Jednością.



Oczywiście Hubert Ruhs nie znał moich przemyśleń tworząc swoje, ale nawet jeżeli pominiemy moje prywatne porządkowanie świata i skupimy się na nieuporządkowanym krajobrazie pojęciowym wielu innych autorów z kręgu ezoterycznego to jednak od przysłowiowej biedy można było się domyśleć co mieli oni na myśli.



Tymczasem Hubert Ruhs w najnowszym wywiadzie do Czwartego Wymiaru /11.2012/ zaproponował odmienne nazewnictwo dla pojęć z kategorii duchowych, dokładnie stojące w opozycji do powszechnie znanego i stosowanego.  



Zwracam się w tym momencie z prośbą do pani Elżbiety Jóźwiak o poproszenie Huberta Ruhsa o dodatkowe wyjaśnienia. Po co nam ludziom mieszać w głowach? Skoro każdy z nas wie, że mamy wyższą jaźń to po co nazywać ja duchem. Tym bardziej, że każdy z nas gdzieś w sobie ciągle słyszy o Duchu Świętym. I nie jest to bez znaczenia dla sposobu percypowania i przyswajania przez nas treści duchowych. Nie można ot tak żonglować pojęciami bez zwracania uwagi na kontekst kulturowy w jakim osadzeni są czytelnicy/odbiorcy proponowanych treści. Nawet jeżeli Duch Święty, jak wnioskuję pośrednio z wypowiedzi  Ruhsa, nie istnieje /przynajmniej Ruhs nic o nim nie wspomina co wcale nie ułatwia odbioru tego co mówi/ to nie wolno pomijać faktu, że jego obecność, niezależnie czy faktyczna czy wymyślona, jest w naszej świadomości obecna. Jeżeli Hubert Ruhs zdecydował się powołać do życia ducha jako synonim wyższej jaźni to musi być świadomy, że mąci w ten sposób wodę przed oczami odbiorców i utrudnia zrozumienie im tego co chce przekazać.



Przyznam, że nim napisałem ten tekst zastanawiałem się nad przyjętym nazewnictwem przez autora wywiadu i o ile gdzieś na dnie własnych przemyśleń dostrzegałem cień zrozumienia dla dokonanej zamiany na poziomie wyższa jaźń – duch to już kompletnie nie pojmuję po co Ruhs nazwał Stwórcę Duszą. Dla mnie pozostaje to całkowita niewiadomą i tym mocniej domagam się wyjaśnień.  



Hubercie Ruhs, nie wiem co mi na to odpowiesz, ale niezależnie co miałoby to nie być zechciej proszę przyjąć moją opinię.



Wszyscy jesteśmy otoczeni już takim morzem chaosu informacyjnego, że atakowanie nas kolejnymi woltami pojęciowymi przy wykorzystaniu słów definiowanych całkowicie odwrotnie od definicji uznanych powszechnie uważam za decyzję wysoce nietrafną, pogłębiającą istniejący w tym zakresie bałagan.

Chciałbym jednocześnie, abyś przyjął moje słowa nie jako połajanie, ale prośbę, wołanie o szacunek dla naszych umysłów, możliwości percepcyjnych, a także jako przestrogę, że po prostu możesz nie zostać zrozumiany.

Nie jest moim celem krytyka Twoich dokonań. Korzystam stosując Matrycę Krystaliczną i jestem Ci za ten dar wdzięczny. Cenię sobie wiele Twoich myśli jakie przekazałeś w cytowanym wywiadzie, ale niestety nie mogę pozostać obojętny w chwili kiedy, moim zdaniem, powiększasz pojęciowy chaos.




Pozostając w szacunku dla Ciebie i moich czytelników…





sobota, 10 listopada 2012

Matryca Krystaliczna jest.


To czy podłączymy się pod nią czy też nie jest konsekwencją naszego „tak” wypowiedzianego w oparciu o naszą wiarę. Wiara płynie ze stanu świadomości. Kierunek w którym płynie jest jego konsekwencją. Wierzymy bo taki jest stan naszej świadomości. Wierzymy bo jesteśmy świadomi. Świadomość to inaczej dusza. Dusza to ja/ty. Mówimy, że jesteśmy Świadomością/Duszą. Stan duszy to stan Świadomości ale nie stan świadomości. Różnicę pomiędzy tymi dwoma świadomościami można na pierwszy rzut oka poznać tylko po wielkości pierwszej litery. W swej Istocie nie jesteśmy świadomością lecz Świadomością. Świadomością, która tu i teraz ma świadomość. Podróżując przez wcielenia docieramy do chwili kiedy uświadamiamy sobie, że jesteśmy kimś/czymś więcej aniżeli to co podpowiada nam nasz umysł. Uświadamiamy sobie siebie jako boskie światło, jako Świadomość/Duszę. Ta nasza dorastająca, dojrzała już świadomość pozwala nam samym poczuć siebie. Czujemy poza zmysłowo, czujemy sobą, Świadomością.
Dusza jest Świadomością. Jest to zamienne, wymienne. Świadomość inkarnując godzi się na utratę swej mocy. Jej narzędziem pozostaje świadomość – świadomość cząstkowa. Zadaniem świadomości cząstkowej jest uświadomić sobie swoją większą część, siebie samą w swej potężnej Istocie. To proces. Etapy wypełnione są nienawiścią i miłością do tych/tego co napotykamy na drodze.
Matryca Krystaliczna wspiera ten proces. Choroby są po to, aby wspierać ten proces. Pragnienie zdrowia i szczęścia popycha świadomość cząstkową/mnie/ciebie do wyrażenia aktu wiary w narzędzie, które przybliży Tobie Ciebie – świadomości cząstkowej – Świadomość w swej Istocie.
To jest proces.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Eksperyment


Chciałbym wszystkich z radością poinformować, że właśnie udało mi się osiągnąć planowaną od ponad roku wagę mojego pola fizycznego /czytaj ciała/ czyli 104 kilogramy. Już widzę Wasze grymaśne uśmieszki, wszak 104 jednostki nikogo nie powinny doprowadzać do euforii a wprost przeciwnie do natychmiastowego postawienie sobie wszelkich barier, granic, zakazów czy czego tam jeszcze. Mnie to nie dziwi. Jak jakieś gibkie słoneczko waży 55 lub inny przystojniak 75 to takie 104 powala. Zapewniam Was, że i ja tak myślałem będąc adonisem. Życie natomiast i upływający czas weryfikuje nasze percepcyjne oglądy, młodzieńcze pojmowanie rzeczywistości i stawia nas z wiekiem w sytuacji konieczności zaakceptowania siebie takim jakim się jest.
Jestem urodzeniową Wagą, a część przedstawicieli tego znaku zachowuje się jak przeciekająca łajba, nabierająca sadła jak wody bez żadnych szans na osuszenie /odchudzenie/. Co zjadłem to transformowało się w słoninkę i boczuś. Sytuacji takiej sprzyjała wrodzona niechęć do gimnastycznego traktowania własnego ciała oraz powszechnie panujący docisk systemowy zwany stresem. Ostatecznie dzięki aktywności na polu spożywczym odłożyłem w pewnym momencie w „depozycie” 120 kilogramów. Poczułem jak jestem wypełniony po czubek mojego przełyku. Już nie byłem słodkim pączusiem. Przed lustrem stał jakiś napęczniały opas. Brrrr… Co ja tu robie, kim ja jestem, pomyślałem i niemalże natychmiast powiedziałem – Dość.
Ta scena miała miejsce około półtora roku temu.
I co dalej?
Dalej postąpiłem jak wszyscy nawiedzeni, którzy myślą, że ich tusza bierze się ze zjedzonych nadmiernie kotletów, słodzonych napojów czy lodów. Oczywiście przemodelowałem swoją dietę, sałatki, świeżo wyciskane soki, bez mięsa. Niejedzenie mięsa spowodowało mniejsze łaknienie na słodycze tak, że prawie, przez jakiś czas, nie jadłem ich wcale.
Sukces był pełen. Schudłem 4 kilo. Doszedłem do 116 i moje ciałko powiedziało – „pas”.
Że co? Dlaczego? Dalej, do roboty, odtłuszczaj się jeszcze, jeszcze.
Nie! – odpowiedział mój organizm i zamilkł. Więcej żadnych kontaktów nie było.
Powiało co najmniej niezrozumieniem. Nie potrafiłem pojąć skąd ten zastój. Odżywiałem się przyzwoicie. Surowe warzywa, sałatki, soki stały się wiernymi moimi towarzyszami. Pokochałem ryżyk, znielubiłem ziemniaki, sosy nie wchodziły w grę, no chyba, że hinduskie, ale z rzadka, z rzadka.
Nic to, pomyślałem.
Jest takie coś we mnie co podpowiada mi w chwilach napotkanego w życiu skrajnego oporu – Odpuść, poczekaj. Samo wylezie.
Tak też zrobiłem i czekałem.
Żyje tak sobie, żyje, aż tu nagle – Łup – jaaak mi nie przeskoczy coś w kręgach lędźwiowych. Właśnie wychodziłem z wanny, więc pretekst był świetny. Noga mi się poślizgnęła. Szpagat był piękny, gorzej ze skutkami. Potężny ból przeszył mnie na wylot. Ledwo dolazłem do łóżka by lec poranionym. I byłoby pół biedy, ale po jakimś czasie próbowałem się poprawić, nieco unieść i …. Jezu, ja nie mogę się ruszyć. Byłem przerażony.

OK. Dość. Wystarczy opisywania moich nieszczęść. To tylko kolorowy obraz, rodzaj impresji, tak żeby wzmocnić sygnał i aby jego skutkiem powstał w Was mocniejszy rejestrat.

Najważniejszy w kontekście tematu głównego niniejszego wpisu jest efekt finalny mojej przypadłości. Schudłem kolejne 4 kilo.
Panowie! Jesteśmy na poziomie 112kg.
Ale nie tylko to było wówczas plonem mojej przypadłości.
To właśnie wówczas otrzymałem impuls od mojej Wyższej Jaźni. W ręce wpadł mi niespodziewanie wywiad z Hubertem Ruhsem i zdecydowałem się zaangażować w Matrycę Krystaliczną. Wówczas również sprawdziłem wahadłem, że optymalna waga dla mnie to 104 kg.
Byłem szczęśliwy. Wszystko było super. Byłem na dobrej drodze. W swojej naiwności nie spytałem tylko o cenę. Ale któż by o takie rzeczy pytał. No i kogo? Wszechświat, Pana Boga? :)  

Drugi akt tej historii już znacie. Zamieściłem go dwa wpisy poniżej. Rozrywający ból wątroby i woreczka żółciowego i moja bezradność, że nie mogę pomóc sobie podłączając się do Matrycy Krystalicznej.
To wszystko prawda a moje dalsze przypadłości nie spowodowały mojego wycofania się z postawionej tezy. Wprost przeciwnie, mam kolejne spostrzeżenia, dowody i wnioski.


Z racji braku stosownych laboratoriów oraz wyższych uczelni zainteresowanych /przynajmniej w naszym kraju/ badaniem zależności pomiędzy światem fizycznym i duchowym jestem zmuszony sam doświadczać na sobie szeregu dziwnych zdarzeń, które w zdrowym społeczeństwie i systemie wspierającym życie a nie odwrotnie nie powinny w ogóle zaistnieć /tzn. mam na myśli pomysły o takich eksperymentach/. Niestety mamy tę wątpliwą przyjemność żyć właśnie w środowisku wybitnie nie sprzyjającym rozwojowi człowieka jako istoty duchowej. Trudno, to tylko etap, szczęśliwie będący już w fazie schyłkowej.  

Biorąc pod uwagę moją wyjątkową niechęć do rozwiązań proponowanych przez system w aspekcie zdrowia czyli – jak cię coś boli to weź środek przeciwbólowy, jak nie przestaje to wezwij karetkę, jak oni nie dadzą rady to idź na operację niech ci tam wytną to i tamto i na pewno będzie lepiej – całe życie wybierałem inne rozwiązania, walcząc o swoją wolność i żeby nikt do mnie się nie dotykał.
I po co ja o tym piszę po raz kolejny?
Bo mnie mój woreczek żółciowy dopadł znowu z siłą nie mniejszą jak za pierwszym razem. Wrrrrr…..

Wszystko zaczęło się od fantastycznej zupy pomidorowej mojej żony, której spożyłem miski dwie. /Nie patrzcie tak na mnie, drugiego dania miało nie być/.
Zupa była świetna tylko, że ja zapomniałem jak to kilka miesięcy temu wahadło pokazywało mi, że pomidory są nie dla mnie. Zapomniałem bo zlekceważyłem to wskazanie i cały czas wcinałem pomidory, że hej. Zapomniałem, zlekceważyłem i nie pomyślałem, nie powiązałem faktów, sytuacji i … prawdę powiedziawszy chciałem zjeść coś smacznego bo po ostatnim ataku wątroby miałem dość wielodniowej diety kisielowo bułeczkowo kompocikowo jabłkowej i potrzebowałem mocnego męskiego smaku.
Byłem już w takim amoku smakowym, że zapomniałem, że na wątrobę każdy smak jest dobry byle nie kwaśny. A ja te zupę, co za….

Ból tradycyjnie narastał powoli. Miałem szansę jeszcze pomyśleć co by tu poradzić, bez zwijania się i łapania odlatujących pod sufit myśli.
Decyzja nie była trudna. Zastosowana Matryca przyniosła efekt, ból zelżał, a ja mogłem po kilku godzinach położyć się spać. Odczuwałem co prawda niewielki ból, ale miałem nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze i do rana będzie OK. Nie było. Obudziłem się o trzeciej w nocy. Nie mogłem leżeć. Resztę możecie już sobie wyobrazić. Ból był rozrywający, a ja rozpocząłem wielki eksperyment. Niepomny wcześniejszych doświadczeń z Matrycą, a raczej właśnie wbrew nim chciałem doświadczyć raz i ostatecznie w jakim zakresie Matryca oddziałuje na pole fizyczne.
Wahadło wskazało, że powinienem wykonać jednego dnia co kilka godzin trzy sesje Matrycy. Byłem zaskoczony, ale eksperyment był w toku i postanowiłem nie dyskutować.
Pierwsze podłączenie wykonane rano trwało 60 minut i przyniosło lekka ulgę. Ból mimo wszystko trwał, ale byłem przy nadziei. Drugie podłączenie ku mojemu zdziwieniu trwało dwie godziny. Ból był potężny. Nasilił się w pierwszej fazie sesji i dopiero w drugiej części odpuścił na tyle, że dało się myśleć. Sesje wykonywałem na stojąco /wówczas lepiej odbieram wewnętrzne sygnały kiedy jest koniec każdego etapu i mogę wykonać następne podłączenie/ czasami nie dawałem rady i musiałem usiąść.
Kolejne kilka godzin przeleżałem w jednej pozycji w łóżku.
Trzecią sesję rozpocząłem o 13.30. Ból jeszcze bardziej się nasilił. Ledwo stałem, co chwilę przysiadałem, opierałem się o stół. Wsłuchiwałem się w swoje ciało tak, aby nic nie uronić, żadnego sygnału, żeby wszystko wykonać jak najlepiej, żeby nie mieć żadnych wątpliwości, że nic nie pominąłem. Sesja trwała znowu dwie godziny zaledwie bez 10 minut. Minimalny efekt.
Nie powiem, że byłem załamany. To nie tak. Po prostu poprzednie doświadczenia z Matrycą, zarówno pozytywne jak i negatywne dawały mi w tej chwili dobre oparcia. Niemniej fakty mówiły same za siebie. Poddałem się.
Zadzwoniłem do mojego Anioła – Janusza. Kilka zabiegów na odległość i ból był względnie opanowany. W nocy spałem co prawda tylko dwie godziny bo nijak nie mogłem się w łóżku ułożyć, ale ten ból, który wówczas mi towarzyszył był jak łagodny dotyk dłoni masażystki wobec łapy sadysty miażdżącego mi narządy za dnia.
Energia Janusza, co chwile podsyłana, intensywnie krążyła we mnie usuwając ból, złogi i jak się okazało również małe kamienie, które miałem w woreczku żółciowym. Nie mam na to fizycznych dowodów, nie robiłem usg. Pracuje tylko wahadłem i pomimo, że zdaję sobie sprawę, że wahadło sprawia nie raz psikusy to jednak wieloletnie moje doświadczenie pozwala wiele błędów eliminować bądź po prostu wyczuwać kiedy wahadło opowiada jakieś pierdoły. Uważam, ze tym razem było coś na rzeczy. Dwa kamienie wielkości 1 mm zdają się być czymś realnym.

Wnioski:
Jeżeli powiem, że skutki podłączenia do Matrycy na planie fizycznym w przypadku stanów zapalnych są niewielkie lub żadne to nie będzie to już dla nikogo zaskoczeniem ponieważ zdanie te wypowiadałem już wcześniej. To co jest ważne rozważając dalej zasady działania Matrycy to fakt, że Matryca działa na przyczyny przyczyn i jest w stanie usunąć nasze bóle i stany zapalne tylko, że potrzebuje do tego tyle czasu, że prędzej będziemy chodzić z bólu po suficie niż Matryca dojdzie do meritum i poczujemy ulgę.
Skąd taki wniosek?
Po pierwsze, kiedy zapytałem wahadła jaką metodę powinienem zastosować, aby usunąć mój ból wahadło wskazało w pierwszej kolejności na Ustawienia Hellingerowskie a w drugim na Hipnozę. Dopiero w trzeciej kolejności na Matrycę Krystaliczną. Kiedy poprosiłem żonę, aby i ona sprawdziła ten sam temat to jej oprócz Ustawień Hellingerowskich wahadło pokazało Szamanizm. Byłem zdumiony i na początku kompletnie nie wiedziałem co myśleć. Ponieważ nie było możliwe wykonanie żadnej ze wskazanych metod zacząłem pracować Matrycą, ale duży znak zapytania we mnie pozostał. O co chodzi? Skąd takie wskazania? Starałem się skupić, wewnętrznie zharmonizować. Po pewnym czasie zapytałem ponownie. Otrzymałem identyczny wynik. Kilka następnych postawionych pytań i otrzymanych za pośrednictwem wahadła odpowiedzi pozwoliło zorientować się mi, iż wokół mnie znajdują się pola morficzne mojej rodziny, bliskich zmarłych osób, oraz nieprzetworzone emocje, które domagają się transformacji i ma to związek z atakiem mojego woreczka żółciowego.
Oczywiście proszę nie odbierać tej informacji jakoby jakieś dusze zmarłych były do mnie doczepione i zakłócały moje funkcjonowanie. Tak nie jest, sprawdziłem to również. Chodzi o pola morficzne czyli tzw. gęstości. Jest to termin dość dobrze opisujący o co chodzi, ale dość trudny do zrozumienie bez posiadania szeregu doświadczeń szczególnie na poziomie odczuwania tych zjawisk, a dopiero z ich odczuwania bierze się głębsze zrozumienie. Jeżeli miałbym je komuś spróbować opisać to powiedziałbym, że gęstość to rodzaj pola, chmury, posiadającej właściwą sobie częstotliwość i pamięć o minionych zdarzeniach. Oczywiście najczęściej bolesnych, ale nie tylko choć ze zrozumiałych względów to te negatywne, bolesne się uaktywniają i dają nam znać o sobie. Dlaczego? Ano właśnie dlatego, abyśmy się ocknęli i transformując siebie przetransformowali również je. One chcą odejść, ale nie mogą. W pewnym sensie my jako następni członkowie własnych rodów je trzymamy, więzimy. Więzimy, ale i wzmacniamy własnymi negatywnymi czyli pozbawionymi miłości, egoistycznymi zachowaniami, decyzjami. Oczywiście robimy to nieświadomie. Stąd tak ważny obecnie jest rozwój świadomości, tzw. naszej duchowości.
/W rzeczywistości chodzi nie o rozwój naszej duchowości, duszę mamy, ona jest kompletna i wcale nie musimy jej rozwijać. Natomiast chodzi o podniesienie naszej świadomości, głębsze pojmowanie, rozumienie siebie samych, otworzenie swojego serca i dopuszczenie naszych Wyższych Jaźni do głosu. Doprowadzenie do sytuacji kiedy Wyższa Jaźń czyli Dusza lub Obecność Kantowa jak mawia James /macie jakieś skojarzenia?:)/ wysyłająca na co dzień do nas wiele impulsów będzie przez nas dobrze i coraz lepiej słyszana. Jeżeli tak będzie się działo i osiągniemy takie możliwości to właśnie wówczas będziemy mogli mówić o pełnej transformacji naszego świata. Ten proces jest określany przez mistrzów ezoterycznych jako wprowadzanie Ducha w materię/.
Przepraszam za tę przydługą dygresję, ale chyba jest ważna dla pełnego wzajemnego zrozumienia.

Powracając do moich pól morficznych i nieprzetworzonych emocji. Pewność co do tego o czym piszę uzyskałem wówczas, kiedy zapytałem o bezpośrednie przyczyny zapalenia woreczka.
Bezpośrednią przyczyną na planie fizycznym była zła dieta. Wszyscy wiemy, że to co jemy nie wynika z niczego. Jemy to co nam smakuje, ale przecież zawsze jest powód dla którego coś nam smakuje a coś nie. Dlaczego np. ja lubiłem jeść ostro? Ona dlatego, że mam taki charakter. A dlaczego taki mam, bo taki się urodziłem? Nie tylko. Miałem takiego samego ojca. Podczepiony jestem pod pola morficzne rodu, który miał więcej takich przedstawicieli. Tu nie chodzi tylko o samą gwałtowność. Kamienie w woreczku żółciowym odkładają się kiedy gorąco właściciela wywołuje skłonność do odczuwania potrzeby na określone smaki. Konsumpcja tychże pod postacią produktów odreagowuje, ale również prowadzi do odkładania złogów. I mamy kamienie. Ale to nie koniec rozumienia procesu. Powstaje pytanie co stoi za tym, że jestem „gorący”, gwałtowny, reaguję emocjonalnie. Jak powstają owe pola morficzne? Tu już na pewno dotykamy zagadnienia naszych ciał subtelnych i generalnie całego świata energii subtelnych. Zagadnienia te na razie są dla nas jedną wielką tajemnicą. Rzecz charakterystyczna, że wahadło jako powód mojego zapalenia woreczka na planach subtelnych pokazało nieprzetworzone emocje oraz i tu uwaga, kolejne zaskoczenie – transformacje instrumentu biologicznego w obliczu zachodzących zmian na planecie.
Co to znaczy?
Znaczy to, że to co spotyka mnie również dotyka Ciebie i tym bardziej dotyka im bardziej jesteś chętny podnieść swoją świadomość. Nie znaczy to, że za chwilę będziesz miał zapalenie woreczka czy innych części swego ciała. Znaczy to natomiast, że powinieneś być uważnym obserwatorem siebie przejawionego tu i teraz, ponieważ, może zaistnieć coś na co nikt nie da Ci odpowiedzi poza Tobą samym.

Żyjemy otoczeni morzem subtelnych wibracji, niewidzialnych struktur jak choćby Matryca Krystaliczna. Żyjemy na planie fizycznym, w świecie gdzie większość naszych braci pogrążonych w głębokim śnie wierzy uparcie, że nic poza fizycznością nie istnieje a duchy i krasnoludki to bzdura.

Nauka sięgnęła dna. Udowodniła samej sobie, że boska cząstka istnieje. Istnieje zatem pole Higgsa, które jest podstawą przejawiania się fizyczności. Wspomniane sięgnięcie dna przez naukowców jest faktem niezwykle optymistycznym. Mają od czego się odbić.:) Jest też duża szansa na powszechną zmianę paradygmatu i ponowne pożenienie twardego, materialnego stanowiska racjonalistów z pozornie nieuchwytnym, nie poddającym się żadnym naukowym pomiarom światem duchowym. Nie chcę przez to powiedzieć, że za chwilę zmierzymy i zważymy Pana Boga. Natomiast sądzę, że zmiana paradygmatu oprócz szerokiej zgody na istnienie czegoś więcej poza materią /i podkreślam, że chodzi tu o oficjalne masmedia i edukację powszechną/ doprowadzi do ostatecznej transformacji całej naszej cywilizacji.
Jestem przekonany, że Matryca Krystaliczna odegra w tym procesie również swoją znaczącą rolę. Nawet jeżeli świadomość jej istnienia nie jest jeszcze powszechna to pewność jej przejawiania się została już przez wielu spośród nas dowiedziona

Trochę odjechałem, ale zgodzicie się, ze cały czas w temacie :).
Już wracam i teraz będzie najlepsze:

Wniosek nr 2
Wszystko na to wskazuje, że Matryca jest w stanie pomóc, nawet w przypadku ostrego stanu zapalnego!!!
Dlaczego mi nie pomogła?
Bo już nie dałem rady z bólem. Nie wytrzymałem. Wszystkich trzymających kciuki za mój eksperyment bardzo przepraszał. Ból był już ponad moje możliwości jego znoszenia.
Poza tym jesteśmy fizyczni i choć już całkiem nieźle świadomi, że wiemy gdzie szukać przyczyny przyczyn /w ciałach subtelnych/ to jak wszystko w tej czasoprzestrzeni jak sama nazwa głosi, wymaga czasu, a fizyczne ciało boli i domaga się natychmiastowej interwencji. Sądzę, że gdyby mój eksperyment był tzw. kontrolowanym eksperymentem z udziałem odpowiedniego sprzętu, lekarza czy kogo tam jeszcze to moglibyśmy naprawdę osiągnąć niezwykłe rezultaty. Tymczasem było jak było. Wszyscy wiemy, że nim odkryto cudeńka jakimi posługujemy się obecnie na co dzień to niejedno laboratorium wcześniej poszło z dymem. Ja przerwałem eksperyment bo nie chciałem sam wylecieć w powietrze. Z pewnością to zrozumiecie.

Ale skąd takie pozytywne wnioski? Oczywiście z pośrednich danych jakie uzyskałem za pośrednictwem wahadła plus trochę wiary, zrozumienia i nadziei.

Na pytanie ile razy jeszcze powinienem zastosować Matrycę uzyskałem wynik – 2 razy. A jaki łączny czas powinienem być podłączony do Matrycy – 3 godziny. Nie dałem już sobie tego czasu. Zbliżał się wieczór i przeciąganie eksperymentu do późnych godzin wieczornych mogło skutkować zmuszaniem Janusza do prac nocnych. Poza tym przerażała mnie kolejna noc w bólach. Wytrzymałem kilkanaście godzin, nie licząc kilku poprzedniego dnia.

Prowadzenie w ten sposób eksperymentu na własnym ciele jest pozornie głupie. Starałem się przyczyny mojej decyzji uzasadnić wyżej, ale tak naprawdę dla mnie osobiście najważniejsze jest uzyskanie większej świadomości siebie, mojego działania oraz zrozumienia zastosowania i oddziaływania Matrycy Krystalicznej co uważam za wartość samą w sobie i całkowicie nie do przecenienia. Mówiąc krótko – warto było.

Podsumowanie.
Matryca Krystaliczna nie jest zła a nawet jest wspaniała. Usunęła, rozpuściła  całkowicie moje negatywne kody, pola morficzne czy jakkolwiek cały ten bród nazwiemy w polach emocjonalnym i mentalnym w zakresie dotyczącym zapalenia woreczka żółciowego w 100%. Przygotowała też teren pod działania Janusza oczyszczając pole fizyczne w 50%. Prawdą jest, że tym razem poszło jakby nieco szybciej. Kiedy wykonywałem Matrycę w dwa dni po oddziaływaniu Janusza w celu zrównoważenia mnie samego odbierałem cały proces po podłączeniu inaczej, jakby w bardziej pełny, głębszy a jednocześnie równoważący sposób. W pewnej chwili raz po razie poczułem coś jakby mikro wybuchy w woreczku żółciowym i rozchodzące się we wszystkie strony mojego ciała elektryczne igły. Coś niesamowitego. Wahadło uparcie twierdzi, że tak wygląda teraz u mnie proces leczenia. Nieźle.

Na zakończenie jeszcze mała ciekawostka. Otóż pokusiłem się o porównanie skuteczności kilku podstawowych technik uzdrawiania i ich wpływu na trzy podstawowe nasze pola: fizyczne, emocjonalne i mentalne. Pamiętajcie, że to tylko zabawa, aczkolwiek bardzo wymowna. Oto wyniki:


Pole Fizyczne
Skuteczność oddziaływania
w %
Pole Emocjonalne
Pole Mentalne
Bioenergoterapia
60-65
60-65
60-65
Reiki
65-70
65-70
65-70
Matryca Energetyczna
70-75
70-75
70-75
Matryca Krystaliczna
50
100
100
Powyższy wynik jest uśredniony i odnosi się do całej populacji adeptów każdej ze sztuk. Wiem na pewno, że są bioenergoterapeuci, którzy na polu fizycznym osiągają 100%-ową skuteczność, ale pomimo ich potężnych możliwości na polu emocjonalnym i mentalnym osiągają „tylko” 80%. Piszę w cudzysłowie, bo przecież i tak jest to wspaniały wynik.

Błogosławieństwa dla wszystkich.

sobota, 16 czerwca 2012

Czym jest Matryca Krystaliczna?

Zdefiniowanie dokładne czym jest Matryca Krystaliczna i jakie pełni funkcje w Rzeczywistości Tego Co Jest jest na tę chwile niemożliwe. Zaledwie dotykamy jej obecności naszymi zmysłami. Pełne zrozumienie zarówno tego czym jest Matryca jak i mechanizmów jakich oddziaływaniu  jesteśmy poddawani przerasta możliwości naszych umysłów zaprogramowanych do poznawania rzeczywistości 3D czyli tzw. trzeciej gęstości. Tymczasem Matryca obejmuje „nieco” więcej niż 3D.
Badania wielu osób oraz relacje istot wysoko rozwiniętych pokazują, że tzw. gęstości czyli pól rzeczywistości wibrujących w rytmie innych częstotliwości, odmiennych od naszej, jest więcej. Możemy mówić zatem o kolejnych czterech gdzie gęstość czwarta jest astralem, również operujących na poziomie dualnym jak i nasza gęstość trzecia. Gęstość piąta to pole wypełnione Miłością, już niedualne, gdzie nie istnieje rozróżnianie miedzy dobrem a złem. /Właśnie w tę gęstość obecnie wchodzi nasza planeta, a my wspólnie z nią/. Gęstość szósta i siódma to pola o których mogę powiedzieć nie wiele poza jednym, że siódme to pole o wysokich parametrach duchowych, gdzie całkowicie zatracana jest indywidualność na rzecz Całości i Jedności. Wg relacji istot z siódmej gęstości są one zdolne zachować swoją indywidualność w przypadku kiedy jest to potrzebne, niemniej w sposób permanentny utrzymują stan Jedności i Całości własnej wspólnej świadomości.
Wg relacji autora technik podłączania i transformacji za pośrednictwem Matrycy Krystalicznej Huberta Ruhsa, Matryca jest przenikającą Rzeczywistość siatką, na której przecięciach znajdują się mieniące się kryształy. Kilka pytań jakie zadałem za pośrednictwem wahadła pozwoliły wyjaśnić mi, że Matryca Krystaliczna nie jest siecią, o której słychać w Buddhavatamsaka sutrze, a nazywanej Siecią boga Indry. Opis Sieci boga Indry jest identyczny jak to co przekazał Hubert, ale jednak okazało się, że są dwie odrębne struktury.
Odrębne, a jednak uważam, że jest coś na rzeczy w tym, że widać pomiędzy nimi tak duże podobieństwo. Sądzę, że Matryca Krystaliczna może być wzorowana, swoistym lustrzanym odbiciem Sieci Indry, taką mniejszą Siecią Indry. Odbiciem w znaczeniu czymś stworzonym na podobieństwo, nie będącym tym samym, ale jednocześnie wykorzystującym główne cechy Sieci Indry czyli powszechność, wszechobecność, wszechistnienie.

Ideą zawartą w kreacji Sieci Indry był przekaz, że - cytat za wikipedia  hasło Avatamsaka Sutra - „wszystkie energie i obiekty są poddane prawu przyczynowości, dzięki któremu współistnieją i są od siebie wzajemnie zależne wszystkie rzeczy. Ta zasada (zwana Jedyną Zasadą) jest obecna w każdej najmniejszej nawet cząstce i we wszystkich cząstkach wszechświata”. A zatem idea „Jedynej Zasady” jest swoistą Matrycą Matryc i nie może dziwić w tym momencie tak duża zbieżność wizji Huberta na temat Matrycy Krystalicznej z Siecią Indry.
Ale jak jest naprawdę? Jak nasze wizje i starożytne koncepty sprowadzić na ziemię, oblec materią czyli w tym przypadku konkretne prawa i zasady? Czy jest to w ogóle możliwe i uprawnione? Czy nie posuwam się za daleko wysuwając takie oczekiwania? Czy moje marzenia nie stanę się moją osobistą tragedią? Czy może nie zostanę wiecznie potępiony podnosząc rękę na boski porządek, na sfery duchowe od wieków ukrywające się za mistycznym niepoznawalnym? A może po prostu nic mi nie będzie wychodziło i Matryca Krystaliczna przestanie działać w moich rękach?
Takie pytania krążyły po mojej i pewnie nie tylko mojej głowie. Czy jestem godny, aby sięgać gdzie wielu już nie śmie?

Szczęśliwie od 2006 roku moim mentorem jest James. Jak twierdzi jest inkarnacją istoty z siódmej gęstości, które symbolicznie nazywają siebie WingMakers. Są one nami z przyszłości. Są Oni jednocześnie kreatorami światów w tym oczywiście naszego, a również naszego instrumentu ludzkiego za pomocą którego możemy my jako istoty świetliste doświadczać świata fizycznego i go współkreować.  Instrument Ludzki zdaniem WingMakers składa się z trzech podstawowych elementów:  biologicznego (ciało fizyczne), emocjonalnego, oraz umysłowego. Najważniejszym organem w ciele fizycznym jest serce, które z sferze subtelnej ma odpowiednik pod nazwą serce energetyczne. To za jego pośrednictwem jesteśmy, każdy z nas bezpośrednio, połączeni ze Stwórcą czyli Pierwszym Źródłem jak nazywają Go WingMakers i za nimi James. James napisał szereg prac wyjaśniających samą ideę Serca Energetycznego, znaczenia autentyczności w naszym codziennym życiu, a również przekazał niezwykłą techniką sześciu cnot serca pozwalającą transformować nam siebie samych i tzw. multiwers lokalny czyli obszar rozpościerający się wokół każdego z nas w promieniu 6 metrów. WingMakers zapowiadają, że najważniejszy przełom w dziejach naszej cywilizacji nastąpi w ostatniej dekadzie XXI wieku i będzie nim naukowe odkrycie duszy. To co dzieje się obecnie to zaledwie przygotowanie, wstępne nasze przebudzenie do czasów, które dopiero nadejdą.
Myślę, że domyślacie się teraz dlaczego tak uparcie dopytuję się czym jest Matryca Krystaliczna. Uważam, że nauka jest ważnym narzędziem i pokierowana przez ludzi z otwartymi sercami, połączona z duchowością wyniesie ludzkość na nie śnione nigdy wyżyny.

Piszę o tym wszystkim również po to, abyście zechcieli zrozumieć jakim zdumieniem dla mnie były słowa, które przeczytałem w jednej z prac Jamesa pt. Życie z Głębi Serca, wkrótce po powrocie z powtórki II stopnia Matrycy Krystalicznej w maju br.
Oto cytat ze str.43:
„Ludzkość coraz bardziej przybliża się do dokonania niezbitego, naukowego odkrycia duszy ludzkiej oraz krystalicznej sieci energetycznych współpołączeń, w której to obrębie porusza się i istnieje dusza.”

Niezwykłe jest to, że tyle razy to czytałem i dopiero dziś w końcu do mnie dotarło. Trudno oprzeć się wrażeniu, że James pisze dokładnie o tej strukturze, którą Hubert nazwał Matrycą Krystaliczną, a której dobrodziejstwa istnienia doświadczamy na co dzień.

Chciałbym na zakończenie przedstawić w najbardziej ogólnym zarysie zaprezentowany przez WingMakers obraz Rzeczywistości. Czynię to z chęcią umożliwienia lepszego zrozumienia tła, podstaw na których oparte jest moje rozumienie Matrycy Krystalicznej.

Istnieje Pierwsze Źródło. Pierwsze Źródło jest wszystkim co jest i co nie jest. Pierwsze Źródło stworzyło Wszechświaty fizyczne. Jest ich siedem. Pierwsze Źródło stworzyło Rasę Centralną. Zadaniem Rasy Centralnej jest rozsiewać wszelkie formy życia we Wszechświecie. Rasa Centralna tworzy przewoźniki życia w tym i nasz instrument ludzki. Pierwsze Źródło stworzyło nas jako dusze będące fragmentami jednego Ducha. Duchem WingMakers nazywają Inteligencję Pierwszego Źródła. To właśnie Inteligencja Pierwszego Źródła jest ową Siecią Indry i w pewnym sensie pierwowzorem Matrycy Krystalicznej. Inteligencja Pierwszego Źródła jest jak najbardziej zdolną być opisana w kategoriach fizycznych. Ponoć poszukiwana „boska cząstka” pod ziemią w Szwajcarii w potężnym akceleratorze jest tym fragmentem rzeczywistości, który ma udowodnić istnienie pola Higgsa, subkwantowego pola, na którym oparty jest świat fizyczny. James potwierdza w jednej ze swoich prac, że pole Higgsa jest Inteligencją Pierwszego Źródła czyli w kategoriach religii chrześcijańskich Duchem Świętym.
I w tym momencie jesteśmy w domu. W końcu wszystko się połączy i zapanuje Jedność, owa Złota Era zapowiadana w pismach buddyjskich. Złota Era kiedy każdy człowiek będzie dla drugiego bratem, kiedy jedynym wyrazem każdego z nas będzie Miłość, a cudownym narzędziem powszechnie znanym i stosowanym Matryca Krystaliczna.
Błogosławieństwa dla wszystkich moich braci i sióstr.:)

piątek, 15 czerwca 2012

Rozwiązaniem jest MIŁOŚĆ


Moje badania nad Matrycą Krystaliczną oraz naturą naszej Rzeczywistości posuwają się do przodu i to dzięki doświadczeniom jakie serwuje mi moje własne życie:) Otóż w ostatnich dniach wydarzyło się kilka znamiennych sytuacji idealnie układających się w ciąg czyszczący moją percepcję i dających wiele odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytania.
Preludium do nadchodzących wydarzeń było „przypadkowe” poznanie na FB niezwykłego człowieka, mistrza energetycznego jak siebie on sam określa, bioenergoterapeuty, człowieka pełnego miłości, zawsze i wszędzie spieszącego z pomocą bliźniemu, pana Janusza. Człowiek ów stał się moim przyjacielem ku mojemu zdziwieniu od pierwszego spotkania. Nie spodziewałem się, że można być z kimś tak blisko już po godzinie rozmowy.
Ok. 3 tygodnie temu pojawiłem się u niego w domu. Obejrzałem gabinet. Porozmawialiśmy o wielu ważnych kwestiach. Janusz z zawodową biegłością subtelnie skanował moje ciało w trakcie rozmowy. Masz jakieś ciemną plamę w okolicach wątroby – powiedział w pewnym momencie. A tak – odparłem – to jak najbardziej możliwe, coś tam się dzieje od dłuższego czasu.
Tyle. Janusz nie interweniował. Ja o nic nie prosiłem. Rozstaliśmy się do następnego spotkania.
Cztery dni później.
Ból rozpoczął się ok. 23. Stopniowo narastał. O 24 zacząłem robić na sobie Matrycę Krystaliczną. Ból nie ustępował. Reakcja organizmu na Matrycę była słaba, żeby nie powiedzieć żadna. Inną rzeczą jest, że ból był tak silny, że nie wiedziałem kiedy kończy się transformacja na jednym etapie i kiedy należy rozpoczynać kolejny. Nie wiedziałem co robić. Krople homeopatyczne i apap okazały się śmiechem na sali. Ból cały czas był taki sam. Ciężko mi było siedzieć i ciężko leżeć. W zasadzie z siedzeniem i leżeniem było najgorzej. Najlepiej wychodziło mi chodzenie z konta w kont. Ok. 1 w nocy zdecydowałem się zrobić Matryce porządniej niż za pierwszym razem. Z technicznego punktu widzenia wyszło lepiej, ale efektu nie było żadnego. Nie miałem dużych wymagań. Byle ból się zmniejszył. Nic. Nawet nie drgnął o jotę. Byłem w kropce. Wahadło pokazało mi, ze powinienem wezwać pogotowie. Nie, tylko nie to. Wolałem, aby się do mnie nie dotykali. Już wolałem tak cierpieć.
Szukałem rozwiązania. Jedynym zdawał mi się Janusz. No dobrze, ale przecież jest 2 w nocy. Koszmar. Musze wytrzymać przynajmniej do 6 – 7 rano.
Pozostawię w tym momencie siebie cierpiącego w nocy na kilka chwil i zabiorę was na pewne intelektualne peregrynacje.
Sądzę, że niektórzy spośród was powinni znać koncepcję przesuwania choroby w czasie. Na pewno znają ja wszyscy ci, którzy są po warsztatach Matrycy Krystalicznej prowadzonych przez Huberta. Sztandarowym hasłem Huberta jest opinia, że uzdrawianie w wykonaniu bioenergoterapeutów jest uzdrawianiem z poziomu trzeciej gęstości i jedynie przesuwa chorobę w czasie lub tworzy inne negatywne zjawisko w życiu pacjenta czyli uogólniając działanie bioenergoterapeutyczne jest oddziaływaniem o naturze dualnej gdzie eliminacja minusa i tworzenie plusa powoduje jednocześnie pojawienie się usuniętego minusa w innym miejscu i czasie.
Nie ma jak teoria. Fajnie się ją czyta gorzej jak trzeba przejść do brutalnej praktyki w życiu.
Otóż wówczas w nocy, kiedy skręcałem się z bólu, pojawił mi się w głowie taki dylemat – czy jeżeli zgłoszę się do Janusza i ten uzdrowi mnie bioenergetycznie to tym samym
1/ przesunie on chorobę w czasie?
2/wykreuje jakieś nieszczęście w moim życiu w przyszłości?
Ale co ja mam zrobić z tym bólem? Pogotowie? A czy oni tam, ci lekarze, lecząc mnie nie przenoszą choroby w czasie, albo nie produkują innych „minusów”. Gdyby nie rozrywający mnie ból to bym chyba jakiś traktat na ten temat napisał wówczas w nocy, ale nie było mi dane.
Tymczasem pojawiło się kolejne pytanie. Po jasna cholerę jest ból? Po cholerę, kurwa, chorujemy jeżeli nie można się leczyć bo zaraz wykreujemy jakiś minus, albo przeniesiemy chorobę w czasie. Czy jeżeli nie użyję Matrycy, bo sam nie daje rady, a znajomi śpią to jestem w czarnej d… i musze kręcić się w kółko w piekielnym karmicznym kole. Przecież to jakaś paranoja, a Bóg jest w pierwszej parze tego balu.
Oczywiście wstępnie znowu się zagotowałem i z góry odrzuciłem mądrości Huberta. Tak być nie może. To jest jakiś absurd, aby Bóg stawiał człowieka w sytuacji bez wyjścia. Trzeba szukać inaczej, gdzie indziej. Stop. Dość. Reset. Teraz odpuszczam. Pomyślimy później i inaczej.
Ból trwał a ja z nim. O 6 z minutami wysłałem sms-a – jak będziesz na nogach to daj znać, skręcam się z bólu. Janusz po chwili oddzwonił. Jak się okazało nie spał już od dwóch godzin. Natychmiast przesłał mi energię. Niemal od razu zacząłem się maksymalnie pocić. Janusz dzwonił do mnie z początku co kilka, kilkanaście minut pytając o mój stan. Cały czas słał energię. Ponieważ ból przez pierwsze godziny się nie zmniejszał Janusz cały czas pracował. Stan był naprawdę poważny i z całą pewnością kwalifikowałem się do szpitala.
Po pewnym czasie zacząłem wyczuwać coraz większe gorąco w ciele. W pewnym momencie miałem wrażenie palącego się we mnie ognia. Co jakiś czas wstawałem z łóżka i sikałem na potęgę. W tym samym czasie nic nie piłem. Nie byłem w stanie. Zaledwie kilka łyków wody przeszło mi przez gardło. Ból bardzo powoli ustępował. Pierwsze zmiany na plus były widoczne po 2 – 3 godzinach, ale ból całkowicie ustąpił dopiero ok. 22 czyli niemalże po 24 godzinach. Ostra uzdrowicielska jazda :).
Następnego dnia leżałem osłabiony jak neptek. Tylko kiepeła pracowała roztrząsając nocne dylematy. To co mówił Hubert było przekonujące lecz jak to można pogodzić z wybawieniem, które przyniósł mi Janusz? Czy fakt, że zabrał mi ból jest moim wybawieniem czy potępieniem? Jeżeli nie ma karmy jak mówi Hubert to jego słowom przeczy, że zabieg bioenergetyczny przenosi chorobę w czasie? A może jest odwrotnie? Może fakt, ze taki zabieg przenosi chorobę w czasie jest dowodem na istnienie karmy? Ufff, można się zakręcić.
Ja nie podważam, że zabieg bioenergetyczny przesuwa chorobę w czasie. Uważam, że tak jest i nawet kiedyś sam tego doświadczyłem na malutkim przykładzie buli jakie miałem w prawej nodze, które po zabiegu bioenergoterapeutycznym ustąpiły by odnowić się ze zdwojona siłą po kilku latach. Uważam natomiast, że jest coś więcej ponad prosty schemat zawarty w opinii – zabieg bioenergoterapeutyczny przenosi chorobę w czasie – Otóż uważam, że tym czymś co eliminuje zacytowaną wyżej zasadę jest MIŁOŚĆ.
Doszedłem do tego jak zwykle nie sam tylko za przyzwoleniem mojej kochanej Wyższej Jaźni, która w trakcie moich rozważań przesłał mi impuls sugerując, że właśnie MIŁOŚĆ jest tym czymś co gwarantuje NIE PRZENOSZENIE choroby czy tworzenie jakichkolwiek minusów w naszą przyszłość.  W tym sensie Hubert nie miał racji i miał ja zarazem ponieważ piąta gęstość do której się odwołuje jest właśnie miłością. Patrząc z perspektywy piątej gęstości czyli MIŁOŚCI właśnie każdy zabieg wykonany przez osobę znajdującą się na tym poziomie czyli emanującą MIŁOŚCIĄ jest zabiegiem nie tworzącym dualności, minusów czy innych chorób. Nie ważne jaką techniką posługuje się ta osoba. Jeżeli czyni to z poziomu MIŁOŚCI to czyni ona MIŁOŚĆ wokół niej, a nie kolejną wersję dualności.  /Inna oczywiście kwestią jest czy każdy i ilu uzdrowicieli działa z perspektywy MIŁOŚCI :)/
Te przemyślenia i nowa perspektywa jaka stała się moim doświadczeniem dzięki wspomnianej oczyszczającej bolesności sprawiły, że w zupełnie innym świetle zobaczyłem i samą Matrycę Krystaliczną.
Po raz kolejny przekonałem się, że Matryca Krystaliczna nie jest panaceum. 
Możemy zatem odnotować, że do listy „niemożności „ Matrycy Krystalicznej obok chorób na tle bakteryjnym i wirusowym możemy dopisać również tzw. stany zapalne.
Chcę podkreślić w tym przypadku zdecydowanie, że nie neguję możliwości wykorzystania Matrycy i w tych wypadkach, niemniej pisząc powyższe zdanie kieruję się przede wszystkim tzw skutecznością natychmiastową a nie kwestią całkowitego i dogłębnego uzdrowienia. I niech będę w tym momencie własnym przykładem potwierdzającym moje słowa – w chwili obecnej pracuje codziennie z Matrycą Krystaliczna, aby uzdrowić moją wątrobę i narządy wewnętrzne /pojawiły się różne komplikacje z jelitami/ i wiem, że Matryca jak najbardziej działa i stopniowo przynosi ulgę. Postanowiłem natomiast stworzyć „listę niemożności” Matrycy, aby pomóc „oczyścić” siebie oraz te wszystkie osoby, które podobnie jak ja w swej naiwności „chwyciły Boga za nogi” i już miały nie puścić kiedy nagle „bóg” nie zadziałał i nagle, zrobiło się przykro. Ponieważ niestety nasz nauczyciel  tego nie zrobił muszę na własny użytek  wprowadzić te klika korekt, aby zejść na ziemię i móc świadomie cieszyć się z cudownego narzędzia jakie przyniósł nam Hubert. Świadomość tego co trzyma się w ręku jest tym bardziej zniewalająca im więcej wiesz na temat trzymanej cudowności, a im więcej na jej temat  wiesz tym więcej wiesz o sobie. A oto właśnie mi chodzi. Najlepszego.