Moje badania nad Matrycą Krystaliczną oraz naturą naszej
Rzeczywistości posuwają się do przodu i to dzięki doświadczeniom jakie serwuje
mi moje własne życie:) Otóż w ostatnich dniach wydarzyło się kilka znamiennych
sytuacji idealnie układających się w ciąg czyszczący moją percepcję i dających
wiele odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytania.
Preludium do nadchodzących wydarzeń było „przypadkowe”
poznanie na FB niezwykłego człowieka, mistrza energetycznego jak siebie on sam
określa, bioenergoterapeuty, człowieka pełnego miłości, zawsze i wszędzie
spieszącego z pomocą bliźniemu, pana Janusza. Człowiek ów stał się moim
przyjacielem ku mojemu zdziwieniu od pierwszego spotkania. Nie spodziewałem
się, że można być z kimś tak blisko już po godzinie rozmowy.
Ok. 3 tygodnie temu pojawiłem się u niego w domu. Obejrzałem
gabinet. Porozmawialiśmy o wielu ważnych kwestiach. Janusz z zawodową
biegłością subtelnie skanował moje ciało w trakcie rozmowy. Masz jakieś ciemną
plamę w okolicach wątroby – powiedział w pewnym momencie. A tak – odparłem – to
jak najbardziej możliwe, coś tam się dzieje od dłuższego czasu.
Tyle. Janusz nie interweniował. Ja o nic nie prosiłem.
Rozstaliśmy się do następnego spotkania.
Cztery dni później.
Ból rozpoczął się ok. 23. Stopniowo narastał. O 24 zacząłem
robić na sobie Matrycę Krystaliczną. Ból nie ustępował. Reakcja organizmu na
Matrycę była słaba, żeby nie powiedzieć żadna. Inną rzeczą jest, że ból był tak
silny, że nie wiedziałem kiedy kończy się transformacja na jednym etapie i
kiedy należy rozpoczynać kolejny. Nie wiedziałem co robić. Krople homeopatyczne
i apap okazały się śmiechem na sali. Ból cały czas był taki sam. Ciężko mi było
siedzieć i ciężko leżeć. W zasadzie z siedzeniem i leżeniem było najgorzej.
Najlepiej wychodziło mi chodzenie z konta w kont. Ok. 1 w nocy zdecydowałem się
zrobić Matryce porządniej niż za pierwszym razem. Z technicznego punktu
widzenia wyszło lepiej, ale efektu nie było żadnego. Nie miałem dużych wymagań.
Byle ból się zmniejszył. Nic. Nawet nie drgnął o jotę. Byłem w kropce. Wahadło
pokazało mi, ze powinienem wezwać pogotowie. Nie, tylko nie to. Wolałem, aby
się do mnie nie dotykali. Już wolałem tak cierpieć.
Szukałem rozwiązania. Jedynym zdawał mi się Janusz. No
dobrze, ale przecież jest 2 w nocy. Koszmar. Musze wytrzymać przynajmniej do 6
– 7 rano.
Pozostawię w tym momencie siebie cierpiącego w nocy na kilka
chwil i zabiorę was na pewne intelektualne peregrynacje.
Sądzę, że niektórzy spośród was powinni znać koncepcję
przesuwania choroby w czasie. Na pewno znają ja wszyscy ci, którzy są po
warsztatach Matrycy Krystalicznej prowadzonych przez Huberta. Sztandarowym
hasłem Huberta jest opinia, że uzdrawianie w wykonaniu bioenergoterapeutów jest
uzdrawianiem z poziomu trzeciej gęstości i jedynie przesuwa chorobę w czasie
lub tworzy inne negatywne zjawisko w życiu pacjenta czyli uogólniając działanie
bioenergoterapeutyczne jest oddziaływaniem o naturze dualnej gdzie eliminacja
minusa i tworzenie plusa powoduje jednocześnie pojawienie się usuniętego minusa
w innym miejscu i czasie.
Nie ma jak teoria. Fajnie się ją czyta gorzej jak trzeba
przejść do brutalnej praktyki w życiu.
Otóż wówczas w nocy, kiedy skręcałem się z bólu, pojawił mi
się w głowie taki dylemat – czy jeżeli zgłoszę się do Janusza i ten uzdrowi
mnie bioenergetycznie to tym samym
1/ przesunie on chorobę w czasie?
2/wykreuje jakieś nieszczęście w moim życiu w przyszłości?
Ale co ja mam zrobić z tym bólem? Pogotowie? A czy oni tam,
ci lekarze, lecząc mnie nie przenoszą choroby w czasie, albo nie produkują
innych „minusów”. Gdyby nie rozrywający mnie ból to bym chyba jakiś traktat na
ten temat napisał wówczas w nocy, ale nie było mi dane.
Tymczasem pojawiło się kolejne pytanie. Po jasna cholerę
jest ból? Po cholerę, kurwa, chorujemy jeżeli nie można się leczyć bo zaraz
wykreujemy jakiś minus, albo przeniesiemy chorobę w czasie. Czy jeżeli nie użyję
Matrycy, bo sam nie daje rady, a znajomi śpią to jestem w czarnej d… i musze
kręcić się w kółko w piekielnym karmicznym kole. Przecież to jakaś paranoja, a
Bóg jest w pierwszej parze tego balu.
Oczywiście wstępnie znowu się zagotowałem i z góry odrzuciłem
mądrości Huberta. Tak być nie może. To jest jakiś absurd, aby Bóg stawiał
człowieka w sytuacji bez wyjścia. Trzeba szukać inaczej, gdzie indziej. Stop.
Dość. Reset. Teraz odpuszczam. Pomyślimy później i inaczej.
Ból trwał a ja z nim. O 6 z minutami wysłałem sms-a – jak
będziesz na nogach to daj znać, skręcam się z bólu. Janusz po chwili oddzwonił.
Jak się okazało nie spał już od dwóch godzin. Natychmiast przesłał mi energię.
Niemal od razu zacząłem się maksymalnie pocić. Janusz dzwonił do mnie z początku
co kilka, kilkanaście minut pytając o mój stan. Cały czas słał energię.
Ponieważ ból przez pierwsze godziny się nie zmniejszał Janusz cały czas
pracował. Stan był naprawdę poważny i z całą pewnością kwalifikowałem się do
szpitala.
Po pewnym czasie zacząłem wyczuwać coraz większe gorąco w
ciele. W pewnym momencie miałem wrażenie palącego się we mnie ognia. Co jakiś
czas wstawałem z łóżka i sikałem na potęgę. W tym samym czasie nic nie piłem.
Nie byłem w stanie. Zaledwie kilka łyków wody przeszło mi przez gardło. Ból
bardzo powoli ustępował. Pierwsze zmiany na plus były widoczne po 2 – 3
godzinach, ale ból całkowicie ustąpił dopiero ok. 22 czyli niemalże po 24
godzinach. Ostra uzdrowicielska jazda :).
Następnego dnia leżałem osłabiony jak neptek. Tylko kiepeła
pracowała roztrząsając nocne dylematy. To co mówił Hubert było przekonujące
lecz jak to można pogodzić z wybawieniem, które przyniósł mi Janusz? Czy fakt,
że zabrał mi ból jest moim wybawieniem czy potępieniem? Jeżeli nie ma karmy jak
mówi Hubert to jego słowom przeczy, że zabieg bioenergetyczny przenosi chorobę
w czasie? A może jest odwrotnie? Może fakt, ze taki zabieg przenosi chorobę w
czasie jest dowodem na istnienie karmy? Ufff, można się zakręcić.
Ja nie podważam, że zabieg bioenergetyczny przesuwa chorobę
w czasie. Uważam, że tak jest i nawet kiedyś sam tego doświadczyłem na malutkim
przykładzie buli jakie miałem w prawej nodze, które po zabiegu
bioenergoterapeutycznym ustąpiły by odnowić się ze zdwojona siłą po kilku
latach. Uważam natomiast, że jest coś więcej ponad prosty schemat zawarty w
opinii – zabieg bioenergoterapeutyczny przenosi chorobę w czasie – Otóż uważam,
że tym czymś co eliminuje zacytowaną wyżej zasadę jest MIŁOŚĆ.
Doszedłem do tego jak zwykle nie sam tylko za przyzwoleniem
mojej kochanej Wyższej Jaźni, która w trakcie moich rozważań przesłał mi impuls
sugerując, że właśnie MIŁOŚĆ jest tym czymś co gwarantuje NIE PRZENOSZENIE
choroby czy tworzenie jakichkolwiek minusów w naszą przyszłość. W tym
sensie Hubert nie miał racji i miał ja zarazem ponieważ piąta gęstość do której
się odwołuje jest właśnie miłością. Patrząc z perspektywy piątej gęstości czyli
MIŁOŚCI właśnie każdy zabieg wykonany przez osobę znajdującą się na tym
poziomie czyli emanującą MIŁOŚCIĄ jest zabiegiem nie tworzącym dualności,
minusów czy innych chorób. Nie ważne jaką techniką posługuje się ta osoba.
Jeżeli czyni to z poziomu MIŁOŚCI to czyni ona MIŁOŚĆ wokół niej, a nie kolejną
wersję dualności. /Inna oczywiście
kwestią jest czy każdy i ilu uzdrowicieli działa z perspektywy MIŁOŚCI :)/
Te przemyślenia i nowa perspektywa jaka stała się moim
doświadczeniem dzięki wspomnianej oczyszczającej bolesności sprawiły, że w
zupełnie innym świetle zobaczyłem i samą Matrycę Krystaliczną.
Po raz kolejny przekonałem się, że Matryca Krystaliczna nie
jest panaceum.
Możemy zatem odnotować, że do listy „niemożności „ Matrycy
Krystalicznej obok chorób na tle bakteryjnym i wirusowym możemy dopisać również
tzw. stany zapalne.
Chcę podkreślić w tym przypadku zdecydowanie, że nie neguję
możliwości wykorzystania Matrycy i w tych wypadkach, niemniej pisząc powyższe
zdanie kieruję się przede wszystkim tzw skutecznością natychmiastową a nie
kwestią całkowitego i dogłębnego uzdrowienia. I niech będę w tym momencie
własnym przykładem potwierdzającym moje słowa – w chwili obecnej pracuje
codziennie z Matrycą Krystaliczna, aby uzdrowić moją wątrobę i narządy
wewnętrzne /pojawiły się różne komplikacje z jelitami/ i wiem, że Matryca jak
najbardziej działa i stopniowo przynosi ulgę. Postanowiłem natomiast stworzyć
„listę niemożności” Matrycy, aby pomóc „oczyścić” siebie oraz te wszystkie
osoby, które podobnie jak ja w swej naiwności „chwyciły Boga za nogi” i już
miały nie puścić kiedy nagle „bóg” nie zadziałał i nagle, zrobiło się przykro.
Ponieważ niestety nasz nauczyciel tego
nie zrobił muszę na własny użytek
wprowadzić te klika korekt, aby zejść na ziemię i móc świadomie cieszyć
się z cudownego narzędzia jakie przyniósł nam Hubert. Świadomość tego co trzyma
się w ręku jest tym bardziej zniewalająca im więcej wiesz na temat trzymanej
cudowności, a im więcej na jej temat
wiesz tym więcej wiesz o sobie. A oto właśnie mi chodzi. Najlepszego.
Bardzo fajnie napisany tekst:) Fajny tekst na ciężki temat. Ja chciałem napisać kilka zdań o moich doświadczeniach:) Jeśli można? Nie wiem czy matryca działa czy nie działa. Wiem, że razu pewnego coś wciągnęło mnie do księgarni i z półki wybrałem książkę o Matrix energetics. Miała ładną okładkę. Książkę wchłonąłem ale nie kumałem o czym ona była i jak się łączy punkty. Nie wiem czy skończyłem lekturę, jak mojego kota przygniotła spadająca decha. Kot był wtedy dość mały i od uderzenia zaczął mocno kuleć. Właściwie to ciągnął ta nogę za sobą. Postanowiłem zrobić dwa punkty:P Czy coś w tym stylu. Pomacałem kota, tak żeby nikt nie widział. Bo to obciach cudować przy rodzinie:) Kot został odwieziony do lekarza, a po powrocie dowiedziałem się, że nic mu nie jest. Po dwóch dniach chodził normalnie. Nie wiem, może mu nic nie było. Wiem jednak, że jak kogoś coś boli, to ulga po "zabiegu" jest natychmiastowa. Jakoś specjalnie nie poluje na pacjentów. Rodzina wie, że mogę pomóc, ale dziwią się za każdym razem. Ja też w sumie się dziwię i zastanawiam się czy nie robią mnie w konia z ta poprawą zdrowia. Nie robię żadnych "technik" matrycowych. W sumie to tylko otwieram głowę. To taki stan jak np. robisz coś i potrzebujesz sobie coś skądś przynieść. Idziesz w to miejsce po tą rzecz. Dochodzisz do połowy drogi i stajesz. Nie masz pojęcia po co idziesz:) Skanujesz głowę w poszukiwaniu myśli, a tam nie ma nic. Pustka! :) To tak jakbyś kogoś zapytał: "słyszysz?", ktoś pyta "co?", ty mówisz "posłuchaj". W koło niczego nie słychać. Ty wiesz, że nie ma nic do słuchania, ale takim pytaniem wywołujesz u tej osoby taki dziwny stan. Stan w którym ta osoba jest otwarta na to co może nastąpić (na dźwięk, który może usłyszeć). Nie ma pojęcia co miałaby usłyszeć i to jest właśnie ten "słodki punk" (jak mawiają w USA:P ). Głowa nie myśli "teraz powinienem/powinnam usłyszeć jakiś dźwięk. Słucham dźwięku. Słucham i nic nie słyszę" :) Głowa po prostu się otwiera i nastawia na odbiór tego co może nastąpić. Nie wiem czy udało mi się wyjaśnić o co mi chodzi, ale to są sytuacje, które są najbardziej zbliżone do tego co robię jak nie robię matrycy ;) Ja się otwieram i oczekuję na to co ma się wydarzyć.Ja się otwieram, a ponieważ osoba z którą pracuję jest w polu mojej uwagi, to wierzę, że ona tez się otwiera właśnie dzięki mojej otwartości. Muszę jednak przyznać, że nigdy nie staram się pracować nad konkretem. Np. moja mama ostatnio miała jakieś kłucie w uchu. Normalnie pakuje się do ucha jakieś zielsko, a że nie było, to złapałem ją z partyzanta za głowę;P i potrzymałem chwilę. Bez technik mentalnych, częstotliwości i czego tam jeszcze. Bez przekazywania energii. Jedyne co to "otwarta głowa" jak wyżej to opisałem i zaufanie, że cokolwiek jest potrzebne to się samo zrobi. Ja nie mam zielonego pojęcia jak się pomaga, ale wierzę, że wszystko co jest potrzebne dzieje się na "wyższym poziomie" niż ogarnia to moja świadoma uwaga. Ja swoja otwartością staram się stworzyć warunki do przemiany/transformacji czy jak kto to tam sobie nazwie.
OdpowiedzUsuńAle namieszałem. Nie wiem czy robienie listy ograniczeń by mi pomogło. Jak chcę komuś pomóc, to zwyczajnie pomagam i ufam, że coś z tego wyjdzie. Jak nie widzę efektów fizycznych to mam nadzieję, że są jakieś inne (mentalne, duchowe, emocjonalne, energetyczne???):) Jak nie wiedzę efektów to zapominam o sprawie i już. Pewnie jest tak, że im większe jest ciśnienie na to żeby pomóc (mocna więź o osobą, albo nagła sytuacja), to ciężej jest pomagać, bo tak mocno chcemy pomóc i coś zrobić, że blokujemy ten "słodki punkt" swoim robieniem właśnie. Na sobie tez jest ciężko praktykować. To chyba jest związane z wiarą w siebie. Przynajmniej u mnie tak jest.
Pozdrawiam i "dziękuje za wypowiedź":)
Krzysztof z facebuca;P
A i jeszcze staram się być w przestrzeni serca. To jedyne na czym się koncentruję w tym całym moim niekoncentrowaniu ;P
OdpowiedzUsuńTo jeszcze raz ja:) Jarząbek...:P
OdpowiedzUsuńTrochę pomyślałem i postanowiłem dopisać. Skoro przestrzeń jest za darmoszkę, to wykorzystam okazję.
http://www.youtube.com/watch?v=DH3eiRvEFzA
"jedni mówią na to ganja
inni mówią na to callie
inni znowu marihuana
a to się po prostu pali":D!
Myślę, że to o czym mówią amerykanie "notes łoć ju notes"(zauważ co zauważasz:)), to o czym mówią kolesie od zen (bycie tu i teraz), "pytania otwarte", pure awarness czyli czysta świadomość i moja "otwarta głowa" czy "słodki punkt" to jeden ciul. Wszystko to to samo. Trzeba tylko znaleźć własny sposób na wejście w ten stan.
Druga uwaga moja jest taka, że iż natomiast wszakże:)
Jest takie fajne foto z góra lodową. Czubek wystający z wody to ja czyli moja świadomość. Cała reszta ogromnej góry, która znajduje się pod woda to też ja czyli nieświadomość.
Ja czyli czubek;) wyrażam intencję, resztę zostawiam sobie (czyli całej reszcie pod woda). Ważne, żeby sobie nie przeszkadzać. Subtelna to i trudna gra, bo trudno jest grać samemu ze sobą.
Trzecia uwaga tyczy się magicznego postrzegania świata. Ja widzę prawdziwy świat, jako miejsce, które działa według określonych praw. Prawa te są bardziej sugestiami (ustalonymi wspólnie przez nas) niż sztywnymi prawami wyrytymi w kamiennych tablicach. Prawa te można nazwać magią. Jeśli stosujemy techniki lub rytuały dla osiągnięcia jakiegoś celu, to jest to magia rytualna/ceremonialna (rytały dnia codziennego , i takie bardziej wyszukane jak msza w kościele i zabiegi matrycy krystalicznej( w których posiłkujemy się rytami, technikami)). Techniki i ryty są po to, żeby zająć czymś umysł i żeby nie przeszkadzał w PROCESIE (transformacji, przemiany, czy tego co tam sobie majtrujemy;) ). Umysł świadomy zajmuje się rytem/ techniką a podświadomość "robi magię". Magia w takim wydaniu jest ok, ale jak na moje oko jest trochę ograniczona. Inną wersją jest magia bez technik. Jest sama intencja i zaufanie. Jeśli robi się to z poziomy serca, to wierzę, że kwantowe przemiany są możliwe i tak proste jak pstrykanie palcami. Zasadniczo pstryknięcie robi się samo. My tylko zaczynamy proces. A palec musi być odpowiednio luźny. Inaczej nie pstryka.
Dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=Jj5hQA7OnIM&feature=related
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystko co napisałeś. Z grubsza zgadzam się z tym, że tworzenie listy "niemozności" samo w sobie jest bez sensu, ale tkwi we mnie taki mały prowokator, który sam prowokuje siebie zmuszając do uświadomienia sobie własnych lęków i innych dziwnych stanów. Wiem, że oczekiwaniem niczego nie zwojuję, ale jednocześnie jest coś w tym, że gdzieś skutek działania czyli wyrażonej intencji jest natychmiastowy lub po prostu jest, a gdzie indziej go nie ma. A ja nie znosze przechodzić obok takich zdażeń obojetnie. Czasem jedynym sposobem jest przejść obojetnie, ale kiedy występuje to czasem, a kiedy nie i trzeba działać? Itd, itp. :::)))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńjak wejsc w przestrzen serca,oto jest pytanie!
OdpowiedzUsuń