Wystarczy jeżeli Miłujesz. Nie zastanawiaj się czy warto. Wzbudzaj
w sobie stan Miłowania Wszystkiego Co Jest, Wszystkiego Co Cię Dotyka, Co Ty
Dotykasz. Nie zastanawiaj się czy warto, nie racjonalizuj, nie osądzaj, a nawet
nie oceniaj. Nie oceniaj przynajmniej w tym aspekcie oceniania. Tylko Miłuj.
Wszystko i Wszystkich. Nie ważna jest polityka, nie ważny jest Smoleńsk, nie
ważne są opinie niezdolnych do Miłowania, nie ważne kto kogo prowokował i czy w
ogóle miało to miejsce. Miłuj. Miłuj siebie, tych co kochasz i tych, których
umysł podpowiada Ci abyś nienawidził. Miłuj nieprzyjacioły Twoje. Tylko To jest
sensem naszego ISTNIENIA, Twojego ISTNIENIA. I o nic się nie martw. Twoje
Miłowanie rozleje się jak fala po całej naszej planecie. To naszą Miłością
zmieniamy wibracje, nie dyskutowaniem, protestami czy oporem. Czynnikiem Zmiany
jest nasze Miłowanie Wszystkiego Co jest i niezależnie Jakie Jest. Więc Miłuj,
bo To jest Twoja Moc.
wtorek, 13 listopada 2012
niedziela, 11 listopada 2012
Ad Wywiad z Hubertem Ruhsem
W ostatnim numerze 11/2012
CzwartegoWymiaru opublikowany został wywiad z Hubertem Ruhsem, twórcą metody
podłączania się pod subtelną strukturę/pole Matrycę Krystaliczną. Wywiad ze
wszech miar ciekawy i godny polecenia adeptom tej sztuki jak i wszystkim potencjalnie
zainteresowanym.
Hubert Ruhs definiuje w sposób
dojrzały czym jest Matryca Krystaliczna.
Podkreśla, że „świadome połączenie się z jej polem wprowadza nas na
poziom rzeczywistości kwantowej, w której istnieje możliwość dokonywania
wszelkich zmian na płaszczyźnie fizycznej”. Mocno powiedziane. Z własnego
doświadczenia dodam, że nie jest wskazany hurra optymizm i osiąganie stanów
euforycznych przed rozpoczęciem praktykowania Matrycy Krystalicznej. Uzdrawianie
czy też mówiąc szerzej zmiana ma w większości przypadków charakter procesu a
nie aktu jednostkowego. Nie następuje też w krótkim horyzoncie czasowym a
raczej długim. Wskazana jest cierpliwość i nieustępliwe praktykowanie. Wg mnie Matryca
nie oddziałuje bezpośrednio na pole fizyczne i mimo, że zdarzają się przypadki
szybkiej odpowiedzi/reakcji pola fizycznego /czytaj – uzdrowienia pacjenta/ to
jednak w większości przypadków zmiana wprowadzana przez podłączenie się do pola
Matrycy Krystalicznej nie jest tak spektakularna jak byśmy tego oczekiwali.
Matryca Krystaliczna wpływa
bezpośrednio na pole emocjonalne i mentalne. To w tych przestrzeniach zmiany
mogą być doświadczane natychmiastowo. Ale i to nie jest regułą. Wg mnie
wszelkie zmiany dokonujące się w naszej rzeczywistości mają charakter procesu i
bardzo trudno jest dać jednoznaczną odpowiedź w jakim czasie dokonuje się
zmiana. Biorąc pod uwagę doznania /moje własne oraz pacjentów/ już w trakcie
zabiegu podłączania do pola Matrycy można mówić o pewnego rodzaju zmianie,
która dokonuje się natychmiastowo, a przynajmniej takie wrażenie się odnosi,
wrażenie, że „coś się dzieje”. Wydaje mi się również, że kluczem do zrozumienia
działania Matrycy Krystalicznej jest skoncentrowanie się na podstawowym jej
zakresie oddziaływania czyli dekodowaniu negatywnych wzorców/kodów, które sami
w bieżącym życiu jak i poprzednich „wyprodukowaliśmy”.
Miejmy nadzieję, że wkrótce ukaże
się długo oczekiwana książka Huberta Ruhsa i dowiemy się więcej o samym
procesie i osobistych odczuciach na ten temat autora metody.
To co najbardziej wśród
wszystkich wypowiedzi Huberta Ruhsa przykuło moją uwagę i przyznam zaniepokoiło
to odwrócenie powszechnie uznanego porządku logicznego w opisie naszej
rzeczywistości duchowej. Oto co powiedział Ruhs:
„Kiedy uwolnimy się wreszcie od
lęków i destrukcyjnych przekonań zakotwiczonych w podświadomości, mamy szansę
na pozbycie się ograniczeń oraz połączenie ciała fizycznego z duchem oraz z
Duszą. Mówiąc o duchu, mam na myśli naszą nadświadomość lub wyższe ja,
natomiast pojęcie Duszy utożsamiam z Najwyższą Istotą, Źródłem lub Bogiem”
Nie rozumiem dlaczego Hubert Ruhs
nazywa wyższe ja duchem, a Stwórcę Duszą? Czemu to ma służyć? Jesteśmy
wychowani w cywilizacji o korzeniach judeo-chrześcijańskich. System, który
poznaliśmy i jest w powszechnym użyciu w naszym kręgu kulturowym mówi
jednoznacznie o duszach i o Stwórcy. Z chrześcijaństwa znamy jeszcze pojęcie
Ducha Świętego. Nie znam całej literatury ezoterycznej obecnie dostępnej, ale
po przeczytaniu ponad 30 – 40 różnych pozycji zorientowałem się, że autorzy
potrafią w dość luźny sposób podchodzić do używanej przez siebie terminologii.
Na określenie tych samych pojęć używają różnych słów nie definiując ich nazbyt
dogłębnie. Błądząc po tym pojęciowym oceanie natrafiłem w pewnym momencie na
szereg wypowiedzi, które pozwoliły mi uporządkować zasadnicze pojęcia,
niezbędne do samookreślenia i zrozumienia Kim Jestem. Mam na myśli pojęcie
Świadomości, Wyższej Jaźni i Duszy. Jak sądzę, większość z nas wie, że nikt nic
nie wie czyli tak naprawdę wiemy, że nie ma ostrych, wyraźnych, jednoznacznych
definicji wymienionych pojęć. Problem ten spędzał mi sen z powiek bo nijak nie
mogłem pojąć co to znaczy, że jestem duszą, albo, świadomością czy też, że jest
jakieś wyższe ja pomijając już gdzie jest – wyżej, nade mną, a jak wysoko? Jak
już pisałem dużą inspiracją są dla mnie materiały WingMakers pisane ręką
anonimowego James`a. Nie ma w nich na każdym kroku gotowych recept, choć można
znaleźć i takie niemniej jednym z zadań jakie postawił przed sobą ich autor jest
inspiracja czytelnika. Właśnie studiując te teksty uświadomiłem sobie, że trzy
wymienione wyżej pojęcia opisują to samo czyli mnie samego w mej Najgłębszej
Istocie. Zatem Świadomość jest Wyższą Jaźnią i Duszą. Czyli Dusza jest
Świadomością i Wyższą Jaźnią. To Wyższa Jaźń jest Świadomością i Duszą. A to
wszystko, ta nomen omen trójca, to jestem JA. JA czyli boska istota, boskie
światło, boska miłość. Ta trójca jest tym samym. Jest Jednością.
Oczywiście Hubert Ruhs nie znał
moich przemyśleń tworząc swoje, ale nawet jeżeli pominiemy moje prywatne
porządkowanie świata i skupimy się na nieuporządkowanym krajobrazie pojęciowym
wielu innych autorów z kręgu ezoterycznego to jednak od przysłowiowej biedy
można było się domyśleć co mieli oni na myśli.
Tymczasem
Hubert Ruhs w najnowszym wywiadzie do Czwartego
Wymiaru /11.2012/ zaproponował odmienne nazewnictwo dla pojęć z kategorii duchowych,
dokładnie stojące w opozycji do powszechnie znanego i stosowanego.
Zwracam się w tym momencie z prośbą do
pani Elżbiety Jóźwiak o poproszenie Huberta Ruhsa o dodatkowe wyjaśnienia. Po
co nam ludziom mieszać w głowach? Skoro każdy z nas wie, że mamy wyższą jaźń to
po co nazywać ja duchem. Tym bardziej, że każdy z nas gdzieś w sobie ciągle
słyszy o Duchu Świętym. I nie jest to bez znaczenia dla sposobu percypowania i
przyswajania przez nas treści duchowych. Nie można ot tak żonglować pojęciami
bez zwracania uwagi na kontekst kulturowy w jakim osadzeni są
czytelnicy/odbiorcy proponowanych treści. Nawet jeżeli Duch Święty, jak
wnioskuję pośrednio z wypowiedzi Ruhsa,
nie istnieje /przynajmniej Ruhs nic o nim nie wspomina co wcale nie ułatwia
odbioru tego co mówi/ to nie wolno pomijać faktu, że jego obecność, niezależnie
czy faktyczna czy wymyślona, jest w naszej świadomości obecna. Jeżeli Hubert
Ruhs zdecydował się powołać do życia ducha jako synonim wyższej jaźni to musi
być świadomy, że mąci w ten sposób wodę przed oczami odbiorców i utrudnia
zrozumienie im tego co chce przekazać.
Przyznam, że nim napisałem ten
tekst zastanawiałem się nad przyjętym nazewnictwem przez autora wywiadu i o ile
gdzieś na dnie własnych przemyśleń dostrzegałem cień zrozumienia dla dokonanej
zamiany na poziomie wyższa jaźń – duch to już kompletnie nie pojmuję po co Ruhs
nazwał Stwórcę Duszą. Dla mnie pozostaje to całkowita niewiadomą i tym mocniej
domagam się wyjaśnień.
Hubercie Ruhs, nie wiem co mi na
to odpowiesz, ale niezależnie co miałoby to nie być zechciej proszę przyjąć
moją opinię.
Wszyscy jesteśmy otoczeni już
takim morzem chaosu informacyjnego, że atakowanie nas kolejnymi woltami
pojęciowymi przy wykorzystaniu słów definiowanych całkowicie odwrotnie od
definicji uznanych powszechnie uważam za decyzję wysoce nietrafną, pogłębiającą
istniejący w tym zakresie bałagan.
Chciałbym jednocześnie, abyś
przyjął moje słowa nie jako połajanie, ale prośbę, wołanie o szacunek dla
naszych umysłów, możliwości percepcyjnych, a także jako przestrogę, że po
prostu możesz nie zostać zrozumiany.
Nie jest moim celem krytyka Twoich dokonań. Korzystam stosując Matrycę Krystaliczną i jestem Ci za ten dar wdzięczny. Cenię sobie wiele Twoich myśli jakie przekazałeś w cytowanym wywiadzie, ale niestety nie mogę pozostać obojętny w chwili kiedy, moim zdaniem, powiększasz pojęciowy chaos.
Pozostając w szacunku dla Ciebie
i moich czytelników…
sobota, 10 listopada 2012
Matryca Krystaliczna jest.
To czy podłączymy się pod nią czy
też nie jest konsekwencją naszego „tak” wypowiedzianego w oparciu o naszą
wiarę. Wiara płynie ze stanu świadomości. Kierunek w którym płynie jest jego
konsekwencją. Wierzymy bo taki jest stan naszej świadomości. Wierzymy bo
jesteśmy świadomi. Świadomość to inaczej dusza. Dusza to ja/ty. Mówimy, że
jesteśmy Świadomością/Duszą. Stan duszy to stan Świadomości ale nie stan
świadomości. Różnicę pomiędzy tymi dwoma świadomościami można na pierwszy rzut
oka poznać tylko po wielkości pierwszej litery. W swej Istocie nie jesteśmy
świadomością lecz Świadomością. Świadomością, która tu i teraz ma świadomość. Podróżując
przez wcielenia docieramy do chwili kiedy uświadamiamy sobie, że jesteśmy
kimś/czymś więcej aniżeli to co podpowiada nam nasz umysł. Uświadamiamy sobie
siebie jako boskie światło, jako Świadomość/Duszę. Ta nasza dorastająca,
dojrzała już świadomość pozwala nam samym poczuć siebie. Czujemy poza zmysłowo,
czujemy sobą, Świadomością.
Dusza jest Świadomością. Jest to zamienne, wymienne.
Świadomość inkarnując godzi się na utratę swej mocy. Jej narzędziem pozostaje
świadomość – świadomość cząstkowa. Zadaniem świadomości cząstkowej jest uświadomić
sobie swoją większą część, siebie samą w swej potężnej Istocie. To proces.
Etapy wypełnione są nienawiścią i miłością do tych/tego co napotykamy na
drodze.
Matryca Krystaliczna wspiera ten proces. Choroby są po to,
aby wspierać ten proces. Pragnienie zdrowia i szczęścia popycha świadomość
cząstkową/mnie/ciebie do wyrażenia aktu wiary w narzędzie, które przybliży
Tobie Ciebie – świadomości cząstkowej – Świadomość w swej Istocie.
To jest proces.
poniedziałek, 9 lipca 2012
Eksperyment
Chciałbym
wszystkich z radością poinformować, że właśnie udało mi się osiągnąć planowaną
od ponad roku wagę mojego pola fizycznego /czytaj ciała/ czyli 104 kilogramy . Już
widzę Wasze grymaśne uśmieszki, wszak 104 jednostki nikogo nie powinny
doprowadzać do euforii a wprost przeciwnie do natychmiastowego postawienie
sobie wszelkich barier, granic, zakazów czy czego tam jeszcze. Mnie to nie
dziwi. Jak jakieś gibkie słoneczko waży 55 lub inny przystojniak 75 to takie
104 powala. Zapewniam Was, że i ja tak myślałem będąc adonisem. Życie natomiast
i upływający czas weryfikuje nasze percepcyjne oglądy, młodzieńcze pojmowanie
rzeczywistości i stawia nas z wiekiem w sytuacji konieczności zaakceptowania
siebie takim jakim się jest.
Jestem
urodzeniową Wagą, a część przedstawicieli tego znaku zachowuje się jak
przeciekająca łajba, nabierająca sadła jak wody bez żadnych szans na osuszenie
/odchudzenie/. Co zjadłem to transformowało się w słoninkę i boczuś. Sytuacji
takiej sprzyjała wrodzona niechęć do gimnastycznego traktowania własnego ciała
oraz powszechnie panujący docisk systemowy zwany stresem. Ostatecznie dzięki
aktywności na polu spożywczym odłożyłem w pewnym momencie w „depozycie” 120 kilogramów .
Poczułem jak jestem wypełniony po czubek mojego przełyku. Już nie byłem słodkim
pączusiem. Przed lustrem stał jakiś napęczniały opas. Brrrr… Co ja tu robie,
kim ja jestem, pomyślałem i niemalże natychmiast powiedziałem – Dość.
Ta
scena miała miejsce około półtora roku temu.
I
co dalej?
Dalej
postąpiłem jak wszyscy nawiedzeni, którzy myślą, że ich tusza bierze się ze
zjedzonych nadmiernie kotletów, słodzonych napojów czy lodów. Oczywiście
przemodelowałem swoją dietę, sałatki, świeżo wyciskane soki, bez mięsa.
Niejedzenie mięsa spowodowało mniejsze łaknienie na słodycze tak, że prawie,
przez jakiś czas, nie jadłem ich wcale.
Sukces
był pełen. Schudłem 4 kilo. Doszedłem do 116 i moje ciałko powiedziało – „pas”.
Że
co? Dlaczego? Dalej, do roboty, odtłuszczaj się jeszcze, jeszcze.
Nie!
– odpowiedział mój organizm i zamilkł. Więcej żadnych kontaktów nie było.
Powiało
co najmniej niezrozumieniem. Nie potrafiłem pojąć skąd ten zastój. Odżywiałem
się przyzwoicie. Surowe warzywa, sałatki, soki stały się wiernymi moimi
towarzyszami. Pokochałem ryżyk, znielubiłem ziemniaki, sosy nie wchodziły w
grę, no chyba, że hinduskie, ale z rzadka, z rzadka.
Nic
to, pomyślałem.
Jest
takie coś we mnie co podpowiada mi w chwilach napotkanego w życiu skrajnego
oporu – Odpuść, poczekaj. Samo wylezie.
Tak
też zrobiłem i czekałem.
Żyje
tak sobie, żyje, aż tu nagle – Łup – jaaak mi nie przeskoczy coś w kręgach
lędźwiowych. Właśnie wychodziłem z wanny, więc pretekst był świetny. Noga mi
się poślizgnęła. Szpagat był piękny, gorzej ze skutkami. Potężny ból przeszył
mnie na wylot. Ledwo dolazłem do łóżka by lec poranionym. I byłoby pół biedy,
ale po jakimś czasie próbowałem się poprawić, nieco unieść i …. Jezu, ja nie
mogę się ruszyć. Byłem przerażony.
OK.
Dość. Wystarczy opisywania moich nieszczęść. To tylko kolorowy obraz, rodzaj
impresji, tak żeby wzmocnić sygnał i aby jego skutkiem powstał w Was mocniejszy
rejestrat.
Najważniejszy
w kontekście tematu głównego niniejszego wpisu jest efekt finalny mojej
przypadłości. Schudłem kolejne 4 kilo.
Panowie!
Jesteśmy na poziomie 112kg.
Ale
nie tylko to było wówczas plonem mojej przypadłości.
To
właśnie wówczas otrzymałem impuls od mojej Wyższej Jaźni. W ręce wpadł mi
niespodziewanie wywiad z Hubertem Ruhsem i zdecydowałem się zaangażować w
Matrycę Krystaliczną. Wówczas również sprawdziłem wahadłem, że optymalna waga
dla mnie to 104 kg .
Byłem
szczęśliwy. Wszystko było super. Byłem na dobrej drodze. W swojej naiwności nie
spytałem tylko o cenę. Ale któż by o takie rzeczy pytał. No i kogo?
Wszechświat, Pana Boga? :)
Drugi
akt tej historii już znacie. Zamieściłem go dwa wpisy poniżej. Rozrywający ból
wątroby i woreczka żółciowego i moja bezradność, że nie mogę pomóc sobie
podłączając się do Matrycy Krystalicznej.
To
wszystko prawda a moje dalsze przypadłości nie spowodowały mojego wycofania się
z postawionej tezy. Wprost przeciwnie, mam kolejne spostrzeżenia, dowody i
wnioski.
Z
racji braku stosownych laboratoriów oraz wyższych uczelni zainteresowanych
/przynajmniej w naszym kraju/ badaniem zależności pomiędzy światem fizycznym i
duchowym jestem zmuszony sam doświadczać na sobie szeregu dziwnych zdarzeń,
które w zdrowym społeczeństwie i systemie wspierającym życie a nie odwrotnie
nie powinny w ogóle zaistnieć /tzn. mam na myśli pomysły o takich
eksperymentach/. Niestety mamy tę wątpliwą przyjemność żyć właśnie w środowisku
wybitnie nie sprzyjającym rozwojowi człowieka jako istoty duchowej. Trudno, to
tylko etap, szczęśliwie będący już w fazie schyłkowej.
Biorąc
pod uwagę moją wyjątkową niechęć do rozwiązań proponowanych przez system w
aspekcie zdrowia czyli – jak cię coś boli to weź środek przeciwbólowy, jak nie
przestaje to wezwij karetkę, jak oni nie dadzą rady to idź na operację niech ci
tam wytną to i tamto i na pewno będzie lepiej – całe życie wybierałem inne
rozwiązania, walcząc o swoją wolność i żeby nikt do mnie się nie dotykał.
I
po co ja o tym piszę po raz kolejny?
Bo
mnie mój woreczek żółciowy dopadł znowu z siłą nie mniejszą jak za pierwszym
razem. Wrrrrr…..
Wszystko
zaczęło się od fantastycznej zupy pomidorowej mojej żony, której spożyłem miski
dwie. /Nie patrzcie tak na mnie, drugiego dania miało nie być/.
Zupa
była świetna tylko, że ja zapomniałem jak to kilka miesięcy temu wahadło
pokazywało mi, że pomidory są nie dla mnie. Zapomniałem bo zlekceważyłem to
wskazanie i cały czas wcinałem pomidory, że hej. Zapomniałem, zlekceważyłem i nie
pomyślałem, nie powiązałem faktów, sytuacji i … prawdę powiedziawszy chciałem
zjeść coś smacznego bo po ostatnim ataku wątroby miałem dość wielodniowej diety
kisielowo bułeczkowo kompocikowo jabłkowej i potrzebowałem mocnego męskiego
smaku.
Byłem
już w takim amoku smakowym, że zapomniałem, że na wątrobę każdy smak jest dobry
byle nie kwaśny. A ja te zupę, co za….
Ból
tradycyjnie narastał powoli. Miałem szansę jeszcze pomyśleć co by tu poradzić,
bez zwijania się i łapania odlatujących pod sufit myśli.
Decyzja
nie była trudna. Zastosowana Matryca przyniosła efekt, ból zelżał, a ja mogłem
po kilku godzinach położyć się spać. Odczuwałem co prawda niewielki ból, ale
miałem nadzieję, że wszystko jest na dobrej drodze i do rana będzie OK. Nie
było. Obudziłem się o trzeciej w nocy. Nie mogłem leżeć. Resztę możecie już
sobie wyobrazić. Ból był rozrywający, a ja rozpocząłem wielki eksperyment.
Niepomny wcześniejszych doświadczeń z Matrycą, a raczej właśnie wbrew nim
chciałem doświadczyć raz i ostatecznie w jakim zakresie Matryca oddziałuje na
pole fizyczne.
Wahadło
wskazało, że powinienem wykonać jednego dnia co kilka godzin trzy sesje
Matrycy. Byłem zaskoczony, ale eksperyment był w toku i postanowiłem nie
dyskutować.
Pierwsze
podłączenie wykonane rano trwało 60 minut i przyniosło lekka ulgę. Ból mimo
wszystko trwał, ale byłem przy nadziei. Drugie podłączenie ku mojemu zdziwieniu
trwało dwie godziny. Ból był potężny. Nasilił się w pierwszej fazie sesji i
dopiero w drugiej części odpuścił na tyle, że dało się myśleć. Sesje
wykonywałem na stojąco /wówczas lepiej odbieram wewnętrzne sygnały kiedy jest
koniec każdego etapu i mogę wykonać następne podłączenie/ czasami nie dawałem
rady i musiałem usiąść.
Kolejne
kilka godzin przeleżałem w jednej pozycji w łóżku.
Trzecią
sesję rozpocząłem o 13.30. Ból jeszcze bardziej się nasilił. Ledwo stałem, co
chwilę przysiadałem, opierałem się o stół. Wsłuchiwałem się w swoje ciało tak,
aby nic nie uronić, żadnego sygnału, żeby wszystko wykonać jak najlepiej, żeby
nie mieć żadnych wątpliwości, że nic nie pominąłem. Sesja trwała znowu dwie
godziny zaledwie bez 10 minut. Minimalny efekt.
Nie
powiem, że byłem załamany. To nie tak. Po prostu poprzednie doświadczenia z
Matrycą, zarówno pozytywne jak i negatywne dawały mi w tej chwili dobre oparcia.
Niemniej fakty mówiły same za siebie. Poddałem się.
Zadzwoniłem
do mojego Anioła – Janusza. Kilka zabiegów na odległość i ból był względnie
opanowany. W nocy spałem co prawda tylko dwie godziny bo nijak nie mogłem się w
łóżku ułożyć, ale ten ból, który wówczas mi towarzyszył był jak łagodny dotyk dłoni
masażystki wobec łapy sadysty miażdżącego mi narządy za dnia.
Energia
Janusza, co chwile podsyłana, intensywnie krążyła we mnie usuwając ból, złogi i
jak się okazało również małe kamienie, które miałem w woreczku żółciowym. Nie
mam na to fizycznych dowodów, nie robiłem usg. Pracuje tylko wahadłem i pomimo,
że zdaję sobie sprawę, że wahadło sprawia nie raz psikusy to jednak wieloletnie
moje doświadczenie pozwala wiele błędów eliminować bądź po prostu wyczuwać
kiedy wahadło opowiada jakieś pierdoły. Uważam, ze tym razem było coś na
rzeczy. Dwa kamienie wielkości 1
mm zdają się być czymś realnym.
Wnioski:
Jeżeli
powiem, że skutki podłączenia do Matrycy na planie fizycznym w przypadku stanów
zapalnych są niewielkie lub żadne to nie będzie to już dla nikogo zaskoczeniem
ponieważ zdanie te wypowiadałem już wcześniej. To co jest ważne rozważając
dalej zasady działania Matrycy to fakt, że Matryca działa na przyczyny przyczyn
i jest w stanie usunąć nasze bóle i stany zapalne tylko, że potrzebuje do tego
tyle czasu, że prędzej będziemy chodzić z bólu po suficie niż Matryca dojdzie
do meritum i poczujemy ulgę.
Skąd
taki wniosek?
Po
pierwsze, kiedy zapytałem wahadła jaką metodę powinienem zastosować, aby usunąć
mój ból wahadło wskazało w pierwszej kolejności na Ustawienia Hellingerowskie a
w drugim na Hipnozę. Dopiero w trzeciej kolejności na Matrycę Krystaliczną.
Kiedy poprosiłem żonę, aby i ona sprawdziła ten sam temat to jej oprócz
Ustawień Hellingerowskich wahadło pokazało Szamanizm. Byłem zdumiony i na
początku kompletnie nie wiedziałem co myśleć. Ponieważ nie było możliwe wykonanie
żadnej ze wskazanych metod zacząłem pracować Matrycą, ale duży znak zapytania
we mnie pozostał. O co chodzi? Skąd takie wskazania? Starałem się skupić,
wewnętrznie zharmonizować. Po pewnym czasie zapytałem ponownie. Otrzymałem
identyczny wynik. Kilka następnych postawionych pytań i otrzymanych za
pośrednictwem wahadła odpowiedzi pozwoliło zorientować się mi, iż wokół mnie
znajdują się pola morficzne mojej rodziny, bliskich zmarłych osób, oraz nieprzetworzone
emocje, które domagają się transformacji i ma to związek z atakiem mojego
woreczka żółciowego.
Oczywiście
proszę nie odbierać tej informacji jakoby jakieś dusze zmarłych były do mnie
doczepione i zakłócały moje funkcjonowanie. Tak nie jest, sprawdziłem to
również. Chodzi o pola morficzne czyli tzw. gęstości. Jest to termin dość
dobrze opisujący o co chodzi, ale dość trudny do zrozumienie bez posiadania
szeregu doświadczeń szczególnie na poziomie odczuwania tych zjawisk, a dopiero
z ich odczuwania bierze się głębsze zrozumienie. Jeżeli miałbym je komuś
spróbować opisać to powiedziałbym, że gęstość to rodzaj pola, chmury,
posiadającej właściwą sobie częstotliwość i pamięć o minionych zdarzeniach.
Oczywiście najczęściej bolesnych, ale nie tylko choć ze zrozumiałych względów
to te negatywne, bolesne się uaktywniają i dają nam znać o sobie. Dlaczego? Ano
właśnie dlatego, abyśmy się ocknęli i transformując siebie przetransformowali
również je. One chcą odejść, ale nie mogą. W pewnym sensie my jako następni
członkowie własnych rodów je trzymamy, więzimy. Więzimy, ale i wzmacniamy własnymi
negatywnymi czyli pozbawionymi miłości, egoistycznymi zachowaniami, decyzjami. Oczywiście
robimy to nieświadomie. Stąd tak ważny obecnie jest rozwój świadomości, tzw.
naszej duchowości.
/W
rzeczywistości chodzi nie o rozwój naszej duchowości, duszę mamy, ona jest
kompletna i wcale nie musimy jej rozwijać. Natomiast chodzi o podniesienie
naszej świadomości, głębsze pojmowanie, rozumienie siebie samych, otworzenie
swojego serca i dopuszczenie naszych Wyższych Jaźni do głosu. Doprowadzenie do
sytuacji kiedy Wyższa Jaźń czyli Dusza lub Obecność Kantowa jak mawia James
/macie jakieś skojarzenia?:)/ wysyłająca na co dzień do nas wiele impulsów
będzie przez nas dobrze i coraz lepiej słyszana. Jeżeli tak będzie się działo i
osiągniemy takie możliwości to właśnie wówczas będziemy mogli mówić o pełnej transformacji
naszego świata. Ten proces jest określany przez mistrzów ezoterycznych jako
wprowadzanie Ducha w materię/.
Przepraszam
za tę przydługą dygresję, ale chyba jest ważna dla pełnego wzajemnego
zrozumienia.
Powracając
do moich pól morficznych i nieprzetworzonych emocji. Pewność co do tego o czym
piszę uzyskałem wówczas, kiedy zapytałem o bezpośrednie przyczyny zapalenia
woreczka.
Bezpośrednią
przyczyną na planie fizycznym była zła dieta. Wszyscy wiemy, że to co jemy nie
wynika z niczego. Jemy to co nam smakuje, ale przecież zawsze jest powód dla
którego coś nam smakuje a coś nie. Dlaczego np. ja lubiłem jeść ostro? Ona
dlatego, że mam taki charakter. A dlaczego taki mam, bo taki się urodziłem? Nie
tylko. Miałem takiego samego ojca. Podczepiony jestem pod pola morficzne rodu,
który miał więcej takich przedstawicieli. Tu nie chodzi tylko o samą
gwałtowność. Kamienie w woreczku żółciowym odkładają się kiedy gorąco właściciela
wywołuje skłonność do odczuwania potrzeby na określone smaki. Konsumpcja tychże
pod postacią produktów odreagowuje, ale również prowadzi do odkładania złogów.
I mamy kamienie. Ale to nie koniec rozumienia procesu. Powstaje pytanie co stoi
za tym, że jestem „gorący”, gwałtowny, reaguję emocjonalnie. Jak powstają owe
pola morficzne? Tu już na pewno dotykamy zagadnienia naszych ciał subtelnych i
generalnie całego świata energii subtelnych. Zagadnienia te na razie są dla nas
jedną wielką tajemnicą. Rzecz charakterystyczna, że wahadło jako powód mojego
zapalenia woreczka na planach subtelnych pokazało nieprzetworzone emocje oraz i
tu uwaga, kolejne zaskoczenie – transformacje instrumentu biologicznego w
obliczu zachodzących zmian na planecie.
Co
to znaczy?
Znaczy
to, że to co spotyka mnie również dotyka Ciebie i tym bardziej dotyka im bardziej
jesteś chętny podnieść swoją świadomość. Nie znaczy to, że za chwilę będziesz
miał zapalenie woreczka czy innych części swego ciała. Znaczy to natomiast, że
powinieneś być uważnym obserwatorem siebie przejawionego tu i teraz, ponieważ,
może zaistnieć coś na co nikt nie da Ci odpowiedzi poza Tobą samym.
Żyjemy
otoczeni morzem subtelnych wibracji, niewidzialnych struktur jak choćby Matryca
Krystaliczna. Żyjemy na planie fizycznym, w świecie gdzie większość naszych
braci pogrążonych w głębokim śnie wierzy uparcie, że nic poza fizycznością nie istnieje
a duchy i krasnoludki to bzdura.
Nauka
sięgnęła dna. Udowodniła samej sobie, że boska cząstka istnieje. Istnieje zatem
pole Higgsa, które jest podstawą przejawiania się fizyczności. Wspomniane sięgnięcie
dna przez naukowców jest faktem niezwykle optymistycznym. Mają od czego się
odbić.:) Jest też duża szansa na powszechną zmianę paradygmatu i ponowne
pożenienie twardego, materialnego stanowiska racjonalistów z pozornie
nieuchwytnym, nie poddającym się żadnym naukowym pomiarom światem duchowym. Nie
chcę przez to powiedzieć, że za chwilę zmierzymy i zważymy Pana Boga. Natomiast
sądzę, że zmiana paradygmatu oprócz szerokiej zgody na istnienie czegoś więcej
poza materią /i podkreślam, że chodzi tu o oficjalne masmedia i edukację
powszechną/ doprowadzi do ostatecznej transformacji całej naszej cywilizacji.
Jestem
przekonany, że Matryca Krystaliczna odegra w tym procesie również swoją znaczącą
rolę. Nawet jeżeli świadomość jej istnienia nie jest jeszcze powszechna to
pewność jej przejawiania się została już przez wielu spośród nas dowiedziona
Trochę
odjechałem, ale zgodzicie się, ze cały czas w temacie :).
Już
wracam i teraz będzie najlepsze:
Wniosek
nr 2
Wszystko
na to wskazuje, że Matryca jest w stanie pomóc, nawet w przypadku ostrego stanu
zapalnego!!!
Dlaczego
mi nie pomogła?
Bo
już nie dałem rady z bólem. Nie wytrzymałem. Wszystkich trzymających kciuki za
mój eksperyment bardzo przepraszał. Ból był już ponad moje możliwości jego
znoszenia.
Poza
tym jesteśmy fizyczni i choć już całkiem nieźle świadomi, że wiemy gdzie szukać
przyczyny przyczyn /w ciałach subtelnych/ to jak wszystko w tej
czasoprzestrzeni jak sama nazwa głosi, wymaga czasu, a fizyczne ciało boli i
domaga się natychmiastowej interwencji. Sądzę, że gdyby mój eksperyment był tzw.
kontrolowanym eksperymentem z udziałem odpowiedniego sprzętu, lekarza czy kogo
tam jeszcze to moglibyśmy naprawdę osiągnąć niezwykłe rezultaty. Tymczasem było
jak było. Wszyscy wiemy, że nim odkryto cudeńka jakimi posługujemy się obecnie
na co dzień to niejedno laboratorium wcześniej poszło z dymem. Ja przerwałem
eksperyment bo nie chciałem sam wylecieć w powietrze. Z pewnością to
zrozumiecie.
Ale
skąd takie pozytywne wnioski? Oczywiście z pośrednich danych jakie uzyskałem za
pośrednictwem wahadła plus trochę wiary, zrozumienia i nadziei.
Na
pytanie ile razy jeszcze powinienem zastosować Matrycę uzyskałem wynik – 2
razy. A jaki łączny czas powinienem być podłączony do Matrycy – 3 godziny. Nie
dałem już sobie tego czasu. Zbliżał się wieczór i przeciąganie eksperymentu do
późnych godzin wieczornych mogło skutkować zmuszaniem Janusza do prac nocnych.
Poza tym przerażała mnie kolejna noc w bólach. Wytrzymałem kilkanaście godzin,
nie licząc kilku poprzedniego dnia.
Prowadzenie
w ten sposób eksperymentu na własnym ciele jest pozornie głupie. Starałem się przyczyny
mojej decyzji uzasadnić wyżej, ale tak naprawdę dla mnie osobiście najważniejsze
jest uzyskanie większej świadomości siebie, mojego działania oraz zrozumienia
zastosowania i oddziaływania Matrycy Krystalicznej co uważam za wartość samą w
sobie i całkowicie nie do przecenienia. Mówiąc krótko – warto było.
Podsumowanie.
Matryca
Krystaliczna nie jest zła a nawet jest wspaniała. Usunęła, rozpuściła całkowicie moje negatywne kody, pola
morficzne czy jakkolwiek cały ten bród nazwiemy w polach emocjonalnym i
mentalnym w zakresie dotyczącym zapalenia woreczka żółciowego w 100%.
Przygotowała też teren pod działania Janusza oczyszczając pole fizyczne w 50%.
Prawdą jest, że tym razem poszło jakby nieco szybciej. Kiedy wykonywałem
Matrycę w dwa dni po oddziaływaniu Janusza w celu zrównoważenia mnie samego
odbierałem cały proces po podłączeniu inaczej, jakby w bardziej pełny, głębszy
a jednocześnie równoważący sposób. W pewnej chwili raz po razie poczułem coś
jakby mikro wybuchy w woreczku żółciowym i rozchodzące się we wszystkie strony mojego
ciała elektryczne igły. Coś niesamowitego. Wahadło uparcie twierdzi, że tak
wygląda teraz u mnie proces leczenia. Nieźle.
Na
zakończenie jeszcze mała ciekawostka. Otóż pokusiłem się o porównanie
skuteczności kilku podstawowych technik uzdrawiania i ich wpływu na trzy
podstawowe nasze pola: fizyczne, emocjonalne i mentalne. Pamiętajcie, że to
tylko zabawa, aczkolwiek bardzo wymowna. Oto wyniki:
Pole
Fizyczne
Skuteczność
oddziaływania
w
%
|
Pole
Emocjonalne
|
Pole
Mentalne
|
|
Bioenergoterapia
|
60-65
|
60-65
|
60-65
|
Reiki
|
65-70
|
65-70
|
65-70
|
Matryca
Energetyczna
|
70-75
|
70-75
|
70-75
|
Matryca
Krystaliczna
|
50
|
100
|
100
|
Powyższy
wynik jest uśredniony i odnosi się do całej populacji adeptów każdej ze sztuk.
Wiem na pewno, że są bioenergoterapeuci, którzy na polu fizycznym osiągają
100%-ową skuteczność, ale pomimo ich potężnych możliwości na polu emocjonalnym
i mentalnym osiągają „tylko” 80%. Piszę w cudzysłowie, bo przecież i tak jest
to wspaniały wynik.
Błogosławieństwa
dla wszystkich.
sobota, 16 czerwca 2012
Czym jest Matryca Krystaliczna?
Zdefiniowanie dokładne czym jest Matryca Krystaliczna i jakie pełni funkcje w Rzeczywistości Tego Co Jest jest na tę chwile niemożliwe. Zaledwie dotykamy jej obecności naszymi zmysłami. Pełne zrozumienie zarówno tego czym jest Matryca jak i mechanizmów jakich oddziaływaniu jesteśmy poddawani przerasta możliwości naszych umysłów zaprogramowanych do poznawania rzeczywistości 3D czyli tzw. trzeciej gęstości. Tymczasem Matryca obejmuje „nieco” więcej niż 3D.
Badania wielu osób oraz relacje istot wysoko rozwiniętych pokazują, że tzw. gęstości czyli pól rzeczywistości wibrujących w rytmie innych częstotliwości, odmiennych od naszej, jest więcej. Możemy mówić zatem o kolejnych czterech gdzie gęstość czwarta jest astralem, również operujących na poziomie dualnym jak i nasza gęstość trzecia. Gęstość piąta to pole wypełnione Miłością, już niedualne, gdzie nie istnieje rozróżnianie miedzy dobrem a złem. /Właśnie w tę gęstość obecnie wchodzi nasza planeta, a my wspólnie z nią/. Gęstość szósta i siódma to pola o których mogę powiedzieć nie wiele poza jednym, że siódme to pole o wysokich parametrach duchowych, gdzie całkowicie zatracana jest indywidualność na rzecz Całości i Jedności. Wg relacji istot z siódmej gęstości są one zdolne zachować swoją indywidualność w przypadku kiedy jest to potrzebne, niemniej w sposób permanentny utrzymują stan Jedności i Całości własnej wspólnej świadomości.
Wg relacji autora technik podłączania i transformacji za pośrednictwem Matrycy Krystalicznej Huberta Ruhsa, Matryca jest przenikającą Rzeczywistość siatką, na której przecięciach znajdują się mieniące się kryształy. Kilka pytań jakie zadałem za pośrednictwem wahadła pozwoliły wyjaśnić mi, że Matryca Krystaliczna nie jest siecią, o której słychać w Buddhavatamsaka sutrze, a nazywanej Siecią boga Indry. Opis Sieci boga Indry jest identyczny jak to co przekazał Hubert, ale jednak okazało się, że są dwie odrębne struktury.
Odrębne, a jednak uważam, że jest coś na rzeczy w tym, że widać pomiędzy nimi tak duże podobieństwo. Sądzę, że Matryca Krystaliczna może być wzorowana, swoistym lustrzanym odbiciem Sieci Indry, taką mniejszą Siecią Indry. Odbiciem w znaczeniu czymś stworzonym na podobieństwo, nie będącym tym samym, ale jednocześnie wykorzystującym główne cechy Sieci Indry czyli powszechność, wszechobecność, wszechistnienie.
Ideą zawartą w kreacji Sieci Indry był przekaz, że - cytat za wikipedia hasło Avatamsaka Sutra - „wszystkie energie i obiekty są poddane prawu przyczynowości, dzięki któremu współistnieją i są od siebie wzajemnie zależne wszystkie rzeczy. Ta zasada (zwana Jedyną Zasadą) jest obecna w każdej najmniejszej nawet cząstce i we wszystkich cząstkach wszechświata”. A zatem idea „Jedynej Zasady” jest swoistą Matrycą Matryc i nie może dziwić w tym momencie tak duża zbieżność wizji Huberta na temat Matrycy Krystalicznej z Siecią Indry.
Ale jak jest naprawdę? Jak nasze wizje i starożytne koncepty sprowadzić na ziemię, oblec materią czyli w tym przypadku konkretne prawa i zasady? Czy jest to w ogóle możliwe i uprawnione? Czy nie posuwam się za daleko wysuwając takie oczekiwania? Czy moje marzenia nie stanę się moją osobistą tragedią? Czy może nie zostanę wiecznie potępiony podnosząc rękę na boski porządek, na sfery duchowe od wieków ukrywające się za mistycznym niepoznawalnym? A może po prostu nic mi nie będzie wychodziło i Matryca Krystaliczna przestanie działać w moich rękach?
Takie pytania krążyły po mojej i pewnie nie tylko mojej głowie. Czy jestem godny, aby sięgać gdzie wielu już nie śmie?
Szczęśliwie od 2006 roku moim mentorem jest James. Jak twierdzi jest inkarnacją istoty z siódmej gęstości, które symbolicznie nazywają siebie WingMakers. Są one nami z przyszłości. Są Oni jednocześnie kreatorami światów w tym oczywiście naszego, a również naszego instrumentu ludzkiego za pomocą którego możemy my jako istoty świetliste doświadczać świata fizycznego i go współkreować. Instrument Ludzki zdaniem WingMakers składa się z trzech podstawowych elementów: biologicznego (ciało fizyczne), emocjonalnego, oraz umysłowego. Najważniejszym organem w ciele fizycznym jest serce, które z sferze subtelnej ma odpowiednik pod nazwą serce energetyczne. To za jego pośrednictwem jesteśmy, każdy z nas bezpośrednio, połączeni ze Stwórcą czyli Pierwszym Źródłem jak nazywają Go WingMakers i za nimi James. James napisał szereg prac wyjaśniających samą ideę Serca Energetycznego, znaczenia autentyczności w naszym codziennym życiu, a również przekazał niezwykłą techniką sześciu cnot serca pozwalającą transformować nam siebie samych i tzw. multiwers lokalny czyli obszar rozpościerający się wokół każdego z nas w promieniu 6 metrów . WingMakers zapowiadają, że najważniejszy przełom w dziejach naszej cywilizacji nastąpi w ostatniej dekadzie XXI wieku i będzie nim naukowe odkrycie duszy. To co dzieje się obecnie to zaledwie przygotowanie, wstępne nasze przebudzenie do czasów, które dopiero nadejdą.
Myślę, że domyślacie się teraz dlaczego tak uparcie dopytuję się czym jest Matryca Krystaliczna. Uważam, że nauka jest ważnym narzędziem i pokierowana przez ludzi z otwartymi sercami, połączona z duchowością wyniesie ludzkość na nie śnione nigdy wyżyny.
Piszę o tym wszystkim również po to, abyście zechcieli zrozumieć jakim zdumieniem dla mnie były słowa, które przeczytałem w jednej z prac Jamesa pt. Życie z Głębi Serca, wkrótce po powrocie z powtórki II stopnia Matrycy Krystalicznej w maju br.
Oto cytat ze str.43:
„Ludzkość coraz bardziej przybliża się do dokonania niezbitego, naukowego odkrycia duszy ludzkiej oraz krystalicznej sieci energetycznych współpołączeń, w której to obrębie porusza się i istnieje dusza.”
Niezwykłe jest to, że tyle razy to czytałem i dopiero dziś w końcu do mnie dotarło. Trudno oprzeć się wrażeniu, że James pisze dokładnie o tej strukturze, którą Hubert nazwał Matrycą Krystaliczną, a której dobrodziejstwa istnienia doświadczamy na co dzień.
Chciałbym na zakończenie przedstawić w najbardziej ogólnym zarysie zaprezentowany przez WingMakers obraz Rzeczywistości. Czynię to z chęcią umożliwienia lepszego zrozumienia tła, podstaw na których oparte jest moje rozumienie Matrycy Krystalicznej.
Istnieje Pierwsze Źródło. Pierwsze Źródło jest wszystkim co jest i co nie jest. Pierwsze Źródło stworzyło Wszechświaty fizyczne. Jest ich siedem. Pierwsze Źródło stworzyło Rasę Centralną. Zadaniem Rasy Centralnej jest rozsiewać wszelkie formy życia we Wszechświecie. Rasa Centralna tworzy przewoźniki życia w tym i nasz instrument ludzki. Pierwsze Źródło stworzyło nas jako dusze będące fragmentami jednego Ducha. Duchem WingMakers nazywają Inteligencję Pierwszego Źródła. To właśnie Inteligencja Pierwszego Źródła jest ową Siecią Indry i w pewnym sensie pierwowzorem Matrycy Krystalicznej. Inteligencja Pierwszego Źródła jest jak najbardziej zdolną być opisana w kategoriach fizycznych. Ponoć poszukiwana „boska cząstka” pod ziemią w Szwajcarii w potężnym akceleratorze jest tym fragmentem rzeczywistości, który ma udowodnić istnienie pola Higgsa, subkwantowego pola, na którym oparty jest świat fizyczny. James potwierdza w jednej ze swoich prac, że pole Higgsa jest Inteligencją Pierwszego Źródła czyli w kategoriach religii chrześcijańskich Duchem Świętym.
I w tym momencie jesteśmy w domu. W końcu wszystko się połączy i zapanuje Jedność, owa Złota Era zapowiadana w pismach buddyjskich. Złota Era kiedy każdy człowiek będzie dla drugiego bratem, kiedy jedynym wyrazem każdego z nas będzie Miłość, a cudownym narzędziem powszechnie znanym i stosowanym Matryca Krystaliczna.
Błogosławieństwa dla wszystkich moich braci i sióstr.:)
piątek, 15 czerwca 2012
Rozwiązaniem jest MIŁOŚĆ
Moje badania nad Matrycą Krystaliczną oraz naturą naszej
Rzeczywistości posuwają się do przodu i to dzięki doświadczeniom jakie serwuje
mi moje własne życie:) Otóż w ostatnich dniach wydarzyło się kilka znamiennych
sytuacji idealnie układających się w ciąg czyszczący moją percepcję i dających
wiele odpowiedzi na stawiane przeze mnie pytania.
Preludium do nadchodzących wydarzeń było „przypadkowe”
poznanie na FB niezwykłego człowieka, mistrza energetycznego jak siebie on sam
określa, bioenergoterapeuty, człowieka pełnego miłości, zawsze i wszędzie
spieszącego z pomocą bliźniemu, pana Janusza. Człowiek ów stał się moim
przyjacielem ku mojemu zdziwieniu od pierwszego spotkania. Nie spodziewałem
się, że można być z kimś tak blisko już po godzinie rozmowy.
Ok. 3 tygodnie temu pojawiłem się u niego w domu. Obejrzałem
gabinet. Porozmawialiśmy o wielu ważnych kwestiach. Janusz z zawodową
biegłością subtelnie skanował moje ciało w trakcie rozmowy. Masz jakieś ciemną
plamę w okolicach wątroby – powiedział w pewnym momencie. A tak – odparłem – to
jak najbardziej możliwe, coś tam się dzieje od dłuższego czasu.
Tyle. Janusz nie interweniował. Ja o nic nie prosiłem.
Rozstaliśmy się do następnego spotkania.
Cztery dni później.
Ból rozpoczął się ok. 23. Stopniowo narastał. O 24 zacząłem
robić na sobie Matrycę Krystaliczną. Ból nie ustępował. Reakcja organizmu na
Matrycę była słaba, żeby nie powiedzieć żadna. Inną rzeczą jest, że ból był tak
silny, że nie wiedziałem kiedy kończy się transformacja na jednym etapie i
kiedy należy rozpoczynać kolejny. Nie wiedziałem co robić. Krople homeopatyczne
i apap okazały się śmiechem na sali. Ból cały czas był taki sam. Ciężko mi było
siedzieć i ciężko leżeć. W zasadzie z siedzeniem i leżeniem było najgorzej.
Najlepiej wychodziło mi chodzenie z konta w kont. Ok. 1 w nocy zdecydowałem się
zrobić Matryce porządniej niż za pierwszym razem. Z technicznego punktu
widzenia wyszło lepiej, ale efektu nie było żadnego. Nie miałem dużych wymagań.
Byle ból się zmniejszył. Nic. Nawet nie drgnął o jotę. Byłem w kropce. Wahadło
pokazało mi, ze powinienem wezwać pogotowie. Nie, tylko nie to. Wolałem, aby
się do mnie nie dotykali. Już wolałem tak cierpieć.
Szukałem rozwiązania. Jedynym zdawał mi się Janusz. No
dobrze, ale przecież jest 2 w nocy. Koszmar. Musze wytrzymać przynajmniej do 6
– 7 rano.
Pozostawię w tym momencie siebie cierpiącego w nocy na kilka
chwil i zabiorę was na pewne intelektualne peregrynacje.
Sądzę, że niektórzy spośród was powinni znać koncepcję
przesuwania choroby w czasie. Na pewno znają ja wszyscy ci, którzy są po
warsztatach Matrycy Krystalicznej prowadzonych przez Huberta. Sztandarowym
hasłem Huberta jest opinia, że uzdrawianie w wykonaniu bioenergoterapeutów jest
uzdrawianiem z poziomu trzeciej gęstości i jedynie przesuwa chorobę w czasie
lub tworzy inne negatywne zjawisko w życiu pacjenta czyli uogólniając działanie
bioenergoterapeutyczne jest oddziaływaniem o naturze dualnej gdzie eliminacja
minusa i tworzenie plusa powoduje jednocześnie pojawienie się usuniętego minusa
w innym miejscu i czasie.
Nie ma jak teoria. Fajnie się ją czyta gorzej jak trzeba
przejść do brutalnej praktyki w życiu.
Otóż wówczas w nocy, kiedy skręcałem się z bólu, pojawił mi
się w głowie taki dylemat – czy jeżeli zgłoszę się do Janusza i ten uzdrowi
mnie bioenergetycznie to tym samym
1/ przesunie on chorobę w czasie?
2/wykreuje jakieś nieszczęście w moim życiu w przyszłości?
Ale co ja mam zrobić z tym bólem? Pogotowie? A czy oni tam,
ci lekarze, lecząc mnie nie przenoszą choroby w czasie, albo nie produkują
innych „minusów”. Gdyby nie rozrywający mnie ból to bym chyba jakiś traktat na
ten temat napisał wówczas w nocy, ale nie było mi dane.
Tymczasem pojawiło się kolejne pytanie. Po jasna cholerę
jest ból? Po cholerę, kurwa, chorujemy jeżeli nie można się leczyć bo zaraz
wykreujemy jakiś minus, albo przeniesiemy chorobę w czasie. Czy jeżeli nie użyję
Matrycy, bo sam nie daje rady, a znajomi śpią to jestem w czarnej d… i musze
kręcić się w kółko w piekielnym karmicznym kole. Przecież to jakaś paranoja, a
Bóg jest w pierwszej parze tego balu.
Oczywiście wstępnie znowu się zagotowałem i z góry odrzuciłem
mądrości Huberta. Tak być nie może. To jest jakiś absurd, aby Bóg stawiał
człowieka w sytuacji bez wyjścia. Trzeba szukać inaczej, gdzie indziej. Stop.
Dość. Reset. Teraz odpuszczam. Pomyślimy później i inaczej.
Ból trwał a ja z nim. O 6 z minutami wysłałem sms-a – jak
będziesz na nogach to daj znać, skręcam się z bólu. Janusz po chwili oddzwonił.
Jak się okazało nie spał już od dwóch godzin. Natychmiast przesłał mi energię.
Niemal od razu zacząłem się maksymalnie pocić. Janusz dzwonił do mnie z początku
co kilka, kilkanaście minut pytając o mój stan. Cały czas słał energię.
Ponieważ ból przez pierwsze godziny się nie zmniejszał Janusz cały czas
pracował. Stan był naprawdę poważny i z całą pewnością kwalifikowałem się do
szpitala.
Po pewnym czasie zacząłem wyczuwać coraz większe gorąco w
ciele. W pewnym momencie miałem wrażenie palącego się we mnie ognia. Co jakiś
czas wstawałem z łóżka i sikałem na potęgę. W tym samym czasie nic nie piłem.
Nie byłem w stanie. Zaledwie kilka łyków wody przeszło mi przez gardło. Ból
bardzo powoli ustępował. Pierwsze zmiany na plus były widoczne po 2 – 3
godzinach, ale ból całkowicie ustąpił dopiero ok. 22 czyli niemalże po 24
godzinach. Ostra uzdrowicielska jazda :).
Następnego dnia leżałem osłabiony jak neptek. Tylko kiepeła
pracowała roztrząsając nocne dylematy. To co mówił Hubert było przekonujące
lecz jak to można pogodzić z wybawieniem, które przyniósł mi Janusz? Czy fakt,
że zabrał mi ból jest moim wybawieniem czy potępieniem? Jeżeli nie ma karmy jak
mówi Hubert to jego słowom przeczy, że zabieg bioenergetyczny przenosi chorobę
w czasie? A może jest odwrotnie? Może fakt, ze taki zabieg przenosi chorobę w
czasie jest dowodem na istnienie karmy? Ufff, można się zakręcić.
Ja nie podważam, że zabieg bioenergetyczny przesuwa chorobę
w czasie. Uważam, że tak jest i nawet kiedyś sam tego doświadczyłem na malutkim
przykładzie buli jakie miałem w prawej nodze, które po zabiegu
bioenergoterapeutycznym ustąpiły by odnowić się ze zdwojona siłą po kilku
latach. Uważam natomiast, że jest coś więcej ponad prosty schemat zawarty w
opinii – zabieg bioenergoterapeutyczny przenosi chorobę w czasie – Otóż uważam,
że tym czymś co eliminuje zacytowaną wyżej zasadę jest MIŁOŚĆ.
Doszedłem do tego jak zwykle nie sam tylko za przyzwoleniem
mojej kochanej Wyższej Jaźni, która w trakcie moich rozważań przesłał mi impuls
sugerując, że właśnie MIŁOŚĆ jest tym czymś co gwarantuje NIE PRZENOSZENIE
choroby czy tworzenie jakichkolwiek minusów w naszą przyszłość. W tym
sensie Hubert nie miał racji i miał ja zarazem ponieważ piąta gęstość do której
się odwołuje jest właśnie miłością. Patrząc z perspektywy piątej gęstości czyli
MIŁOŚCI właśnie każdy zabieg wykonany przez osobę znajdującą się na tym
poziomie czyli emanującą MIŁOŚCIĄ jest zabiegiem nie tworzącym dualności,
minusów czy innych chorób. Nie ważne jaką techniką posługuje się ta osoba.
Jeżeli czyni to z poziomu MIŁOŚCI to czyni ona MIŁOŚĆ wokół niej, a nie kolejną
wersję dualności. /Inna oczywiście
kwestią jest czy każdy i ilu uzdrowicieli działa z perspektywy MIŁOŚCI :)/
Te przemyślenia i nowa perspektywa jaka stała się moim
doświadczeniem dzięki wspomnianej oczyszczającej bolesności sprawiły, że w
zupełnie innym świetle zobaczyłem i samą Matrycę Krystaliczną.
Po raz kolejny przekonałem się, że Matryca Krystaliczna nie
jest panaceum.
Możemy zatem odnotować, że do listy „niemożności „ Matrycy
Krystalicznej obok chorób na tle bakteryjnym i wirusowym możemy dopisać również
tzw. stany zapalne.
Chcę podkreślić w tym przypadku zdecydowanie, że nie neguję
możliwości wykorzystania Matrycy i w tych wypadkach, niemniej pisząc powyższe
zdanie kieruję się przede wszystkim tzw skutecznością natychmiastową a nie
kwestią całkowitego i dogłębnego uzdrowienia. I niech będę w tym momencie
własnym przykładem potwierdzającym moje słowa – w chwili obecnej pracuje
codziennie z Matrycą Krystaliczna, aby uzdrowić moją wątrobę i narządy
wewnętrzne /pojawiły się różne komplikacje z jelitami/ i wiem, że Matryca jak
najbardziej działa i stopniowo przynosi ulgę. Postanowiłem natomiast stworzyć
„listę niemożności” Matrycy, aby pomóc „oczyścić” siebie oraz te wszystkie
osoby, które podobnie jak ja w swej naiwności „chwyciły Boga za nogi” i już
miały nie puścić kiedy nagle „bóg” nie zadziałał i nagle, zrobiło się przykro.
Ponieważ niestety nasz nauczyciel tego
nie zrobił muszę na własny użytek
wprowadzić te klika korekt, aby zejść na ziemię i móc świadomie cieszyć
się z cudownego narzędzia jakie przyniósł nam Hubert. Świadomość tego co trzyma
się w ręku jest tym bardziej zniewalająca im więcej wiesz na temat trzymanej
cudowności, a im więcej na jej temat
wiesz tym więcej wiesz o sobie. A oto właśnie mi chodzi. Najlepszego.
sobota, 26 maja 2012
Uzdrowiciel Duchowy
Uzdrowiciel duchowy współcześnie bywa niejednokrotnie ostatnią instancją dla wielu osób pragnących zmiany. Ktoś kto pragnie zmiany jest również na nią gotowy. Tajemnicą, obszarem niepojętym dla klienta jest fakt, że zmiana choć przyjdzie na pewno nie musi być tym czego pragnie. Siłą uzdrowiciela jest głęboka wiara w siebie, świadomość kim jest on sam jak i jego klient.
Uzdrowiciel jest Boską Miłością perfekcyjnie definiowaną przez Wdzięczność, Współodczuwanie, Przebaczenie, Skromność, Zrozumienie i Dzielność – sześć cnót serca będące darem dla ludzkości od WingMakers. Nie miejsce tu na długie opisy i analizy czym są cnoty serca. Każdy kto je pozna dostrzec powinien ten prosty fakt, że wszystkie one są już mu znane. Któż nie zna słowa wdzięczność czy przebaczenie. Wszyscy je znamy. To co wnoszą WingMakers w nasze życie to większą świadomość tego co już w naszym świecie jest. Cnoty serca są wibracjami o wielu poziomach opisywania i rozumienia rzeczywistości. Każde słowo wypowiadane przez nas niesie emocje, uczucia pozytywne lub negatywne. To są konkretne wibracje. Wspomniane sześć słów zwanych cnotami serca są wielo fasetowe, wielo poziomowe, są forpocztami boskich wibracji, kojących, oczyszczających, kształtujących, budujących nas, naszą przestrzeń, a jeżeli wyrazisz taką intencję to wspierających również innych i ich przestrzenie.
Uzdrowiciel duchowy, każdy, niezależnie czy jest świadomy obecności WingMakers w naszym świecie czy też nie, sam wibruje częstotliwościami Boskiej Miłości. Klient potrzebuje go, ponieważ Uzdrowiciel jest człowiekiem. Klient wierzy w pomoc czynioną z reki drugiego człowieka. Klient jest o oczko wyżej w ludzkiej hierarchii pojmowania rzeczywistości gdzie każdy człowiek jest przekonany o byciu zależnym od innego, lepszego, mądrzejszego, bogatszego, zdolniejszego, lepiej lub specjalistycznie wykształconego człowieka. Klient nie wie kim jest, nie wie, że mógłby to wszystko o co prosi uzdrowiciela uczynić sam, ale w przeciwieństwie do innych wierzy w jego, uzdrowiciela, moc.
Tymczasem prawdziwa „moc” uzdrowiciel polega, paradoksalnie, na nic nie robieniu. Tę „moc” nic nie robienia daje uzdrowicielowi zrozumienie różnicy pomiędzy jego umysłem, stojącym za umysłem ego oraz Boskością jego samego, uzdrowiciela. Tę „moc” zasila Miłość do Stwórcy, do siebie i wszelkich istnień. Tę „moc” zasila i pozwala nic nie robić świadomość, że oto przyszedł klient, Boska istota przedzierająca się przez trzecią, fizyczną gęstość, gotowa na „cud” własnej boskości. Gotowość na cud wcale nie oznacza zdolności jego pojęcia i zaakceptowania. Ba, może być i tak, że klient jest wręcz niezdolny go dostrzec. Zdarza się równiez i tak, że nawet kiedy jest zdolny i dostrzega go to jest niezadowolony bo „cud” nie ugłaskał ego klienta, bo nie zostały spełnione ego-pragnienia. Zamiast „cudu” jest ból, lęk, a w konsekwencji pojawia się pretensja i agresja.
Żyjemy za tysiącami zasłon. Za tyloma ile tylko jesteśmy sami zdolni stworzyć. To one generują mrok i blokują naszą zdolność pojmowania i odczuwania naszej Boskości. Są potężne. Tak jak i my sami. Ciężko. Ale od tego jest trzecia gęstość. Jest drogą po poligonie nieskończonych możliwości. Na poligonie można znaleźć wszystko od piekła po niebo, a i spotkać kogo tylko sobie zażyczysz. Jedyne co musisz potrafić to umieć rozróżnić zachowując w głębi swej świadomości, że to co dzielisz jednym jest. Tak jest dziś i jeszcze jakiś czas będzie, nie jest wskazane się łudzić.
Klient przychodzi do Uzdrowiciela duchowego, a on nic nie robi. A czy ktoś w ogóle coś tu robi? Owszem, tak. Uzdrowiciel robi to co może najlepszego – odsuwa się na bok, usuwa się by zrobić miejsce dla Wyższej Świadomości, oddaje pole dla Stwórcy.
Klient przychodzi do człowieka bo wierzy we własną słabość. Uzdrowiciel wierzy w moc klienta, to kim on jest i z kim połączony. Uzdrowiciel wie, że jego zadaniem jest uruchomić proces, reszta należy do Stwórcy i Istoty klienta. To co się dzieje przebiega na planie Matrycy Krystalicznej, którą w daleko idącym skrócie możemy określić jako krystaliczną siatkę nieskończonych możliwości.
Dociekanie o tym jak zmiana się dokonuje, moim zdaniem w najbliższej przyszłości nie da odpowiedzi i w pewnym sensie jest przedwczesne. Niemniej uważam, że nie jest to obszar dla nas zamknięty, jakaś kolejna sfera tabu. Jest po prostu za wcześnie, to jeszcze nie ten moment. To przyjdzie, tak jak dziś przyszła sama Matryca Krystaliczna jako technika i jako informacja - już samą swoją obecnością podnosząca naszą świadomość..
Subskrybuj:
Posty (Atom)